Wiele razy zdarzało nam się krytykować pomysły UEFA, ale zdarzało się również i tak, że szefowie europejskiego futbolu potrafili podjętymi przez siebie decyzjami bardzo pozytywnie zaskoczyć. Jednym z przykładów zdroworozsądkowego myślenia było powołanie do życia Ligi Narodów, która znacząco ograniczyła liczbę niepotrzebnych nikomu mismatchów podczas kolejnych eliminacyjnych kampanii (nie zapomnieliście jeszcze o hitowym starciu Anglii z Łotwą, prawda?), innym zaś całkowita reorganizacja rozgrywek klubowych. Nijak nieprzystająca do dzisiejszych realiów formuła Ligi Mistrzyń została zastąpiona fazą grupową, która po czterech latach płynnie przeistoczyła się w będącą obietnicą niespotykanych dotąd emocji fazę ligową. I choć doskonale zdaję sobie sprawę, że wśród czytelników tego tekstu nie brakuje futbolowych romantyków i konserwatystów (niepotrzebne skreślić), to raz jeszcze apeluję o potraktowanie tej rewolucyjnej nowinki bez uprzedzeń i wstrzymanie się z krytyką przynajmniej do grudnia. A jestem zadziwiająco spokojny, że wtedy głosów niezadowolenia będzie już jakby znacząco mniej. Ze szwedzkiej perspektywy chyba jeszcze istotniejsza zmiana dotyczy jednak zupełnie nowego organizmu, czyli Pucharu Europy. Wiadomo, że liczba miejsc w loży europejskich krezusów pozostaje ograniczona i nie każdy dysponuje środkami niezbędnymi do podjęcia rękawicy na poziomie fazy pucharowej Ligi Mistrzyń, więc dobrze się stało, że kluby spoza elitarnego grona (na chwilę obecną jego nieformalni członkowie to: Barcelona, Lyon, Chelsea, Man. City, Arsenal, PSG, Bayern, Real M. i Wolfsburg) także dostaną przestrzeń do zaprezentowania się na międzynarodowej scenie w roli innej niż support artystek pierwszego planu. Na popisy piłkarek Rosengårdu, Häcken oraz Hammarby w nowej erze europejskiego futbolu poczekamy jednak do jesieni, a wiosną przyjdzie nam emocjonować się ostatnią edycją Ligi Mistrzyń w nieco bardziej tradycyjnej formule. I słowo emocjonować nie pojawiło się tu bynajmniej przypadkowo, gdyż do fazy ćwierćfinałowej przedostali się wyłącznie wielcy, piękni i bogaci, którzy we własnym gronie rozstrzygną kwestię prymatu w klubowej piłce na naszym kontynencie.
Nie będziemy zatem przesadnie odkrywczy, gdy oznajmimy, iż dzisiejsze losowanie przyniosło nam hity. To było bowiem absolutnie pewne nawet przed jego rozpoczęciem, a jedyną niewiadomą stanowiła konfiguracja finałowej drabinki. Z tej ostatniej umiarkowanie zadowoleni mogą być w północnym Londynie, bo Arsenal (Stina Blackstenius, Lina Hurtig, Amanda Ilestedt, Rosa Kafaji) przynajmniej na papierze jawi się jako nieznaczny faworyt rywalizacji z madryckim Realem (Filippa Angeldal). Po tej samej stronie drzewka swoje miejsce znalazł także niezmiennie celujący w szybki powrót na europejski tron Lyon, który w ćwierćfinale zostanie przetestowany przez mający swoje problemy monachijski Bayern (Magdalena Eriksson, Linda Sembrant, Julia Zigiotti). Mistrzynie Niemiec zawczasu broni jednak z pewnością nie złożą, a że mówimy o drużynie potrafiącej zmobilizować się w chwili największej próby, to we francuskim Rodanie o spokojnych snach o bezkolizyjnym kursie na półfinał mowy być nie może. Drugą połówkę pucharowego jabłka stanowi wewnętrzna batalia dwóch najlepszych klubów poprzedniego sezonu FA WSL, w której Manchester City postara się zrewanżować za doznane ostatnimi czasy krzywdy londyńskiej Chelsea (Nathalie Björn, Johanna Kaneryd) oraz pozornie jednostronna, choć mająca całkiem świeże punkty odniesienia rywalizacja broniącej tytułu Barcelony (Fridolina Rolfö) z chyba wciąż trochę niedocenianym na salonach Wolfsburgiem (Rebecka Blomqvist). Nas cieszy jednak fakt, że w tych hitowych, generującej zainteresowanie kibiców z całego świata starciach, znalazło się miejsce dla kilkunastu szwedzkich kadrowiczek. To ich wyczyny będziemy oczywiście obserwować z największym zainteresowaniem, życząc realizacji sportowych celów każdej z nich, bez względu na klubowe barwy. Pod koniec maja w Lizbonie cieszyć będzie się tylko jeden z ośmiu pozostających aktualnie w grze zespołów, ale zanim to nastąpi, gorąco prosimy naszych europejskich potentatów o niezapomniane show i solidną dawkę piłkarskich emocji. Bo jak już zamykać jakąś erę, to koniecznie z właściwym dla tej okazji splendorem.