W polityce, dyplomacji, czy sporcie często przywołuje się tak zwane okresy przejściowe. I nie da się ukryć, że dwanaście ostatnich miesięcy było z perspektywy szwedzkiej piłki reprezentacyjnej czymś na kształt fazy transformacji. Niby wiosną i latem graliśmy eliminacje do wielkiego turnieju, ale przykład płynący z Polski pokazał, że można było bezkarnie się na przestrzeni sześciu meczów skompromitować, następnie spiąć się na jesienne baraże i na koniec odtrąbić historyczny sukces.
W przypadku kadrowiczek Gerhardssona o żadnym blamażu mowy oczywiście nie było, bo choć w niezwykle wymagającej grupie z Francją i Anglią nie udało się wywalczyć bezpośredniego awansu na EURO ’25, to dwa uzyskane po naprawdę przyzwoitej grze remisy z wciąż aktualnymi mistrzyniami Europy mają swoją wymowę. A domowe starcie z tym przeciwnikiem na Gamla Ullevi zapisało się w najnowszej historii jako w pewnym sensie kultowe, także za sprawą niesamowitej postawy fair play Rosy Kafaji, która w ułamku sekundy instynktownie podjęła jedyną słuszną decyzję o kontynuowaniu akcji pomimo nieprzepisowej interwencji Leah Williamson, z którą nota bene kilka tygodni później miała sposobność spotkać się w szatni londyńskiego Arsenalu.
Z Anglią były dwa remisy, z Irlandią zaś dwa zwycięstwa, które oczywiście mocno szanujemy. Tak, fraza ta powtarzana jest tutaj być może zbyt często, lecz warto przyzwyczajać się do nowej rzeczywistości, w której na solidnym poziomie futbolówkę kopie się w nieco większej liczbie europejskich krajów niż miało to miejsce jeszcze dekadę temu. Potyczka na Aviva Stadium w Dublinie okazała się jednoosobowym show Johanny Kaneryd i bez wielkiego ryzyka możemy określić ją jako najbardziej efektowny występ pojedynczej piłkarki w meczu szwedzkiej kadry w ostatnich latach. Kto nie widział lub zapomniał, niech szybko nadrobi, albo… odpali sobie transmisję dowolnego meczu Chelsea, gdyż pochodząca spod Sztokholmu skrzydłowa rozpędziła się tak bardzo, że w październiku przyćmiła swoją postawą cały gwiazdozbiór biegający po murawach angielskiej ekstraklasy. Rewanż przeciwko ekipie z Zielonej Wyspy nie był niestety równie przyjemny dla oka, ale w samej końcówce przepchnęła go nam niezawodna w podobnych sytuacjach stoperka od zadań specjalnych Magdalena Eriksson. A ponieważ bilans szczęścia i pecha zazwyczaj musi wyjść gdzieś w okolicach zera, to w rywalizacji z Francją to nam przytrafiły się dwie minimalne i stosunkowo niefartowne porażki. Najpierw pogrążyła nas specjalnością zakładu Wendie Renard, a trzy miesiące później strzałem życia popisała się Sakina Karchaoui. Swoją drogą, mało kto wówczas przypuszczał, że z kolei dla Francuzek druga połowa roku okaże się pasmem następujących po sobie niepowodzeń i rozczarowań. Football, bloody hell!
Zmagania w eliminacyjnej grupie zakończyliśmy zatem z zadowalającym bilansem 2-2-2, natomiast starcia z rywalkami występującymi na co dzień na niższych szczeblach kontynentalnej hierarchii przyniosły nam komplet sześciu zwycięstw i zacny bilans bramkowy 30-0. Bośnia i Luksemburg żadną miarą nie mogą jednak stanowić dla nas jakiegokolwiek wyznacznika, a i Serbia okazała się straszyć wyłącznie na papierze. Dobrze wykonaną pracę trzeba jednak odnotować i głośno pochwalić, wszak coraz częściej przedmeczowe faworytki napotykają w podobnych okolicznościach na mniejsze lub większe trudności. Szwedzkim kadrowiczkom nie tylko udało się ich całkowicie uniknąć, ale i subtelnie podkreślić wciąż dzielącą nas od europejskiej grupy pościgowej różnicę klas i za to wielkie brawa dla sztabu oraz zawodniczek. Malkontenci kręcą oczywiście nosami, że zbyt często bazowaliśmy w tych konfrontacjach na przykład na wyćwiczonych schematach przy stałych fragmentach, ale… naprawdę bądźmy na chwilę poważni. Czy ktoś ma pretensje do Alexandry Popp lub Lindsey Horan o to, że zbyt duży procent ich goli pada po strzałach głową? Rozegrania ze stojącej piłki to znak firmowy ery Gerhardssona, a skoro doprowadziliśmy ten element piłkarskiego rzemiosła do mistrzostwa, to po prostu z niego do woli korzystajmy. Nie zapominając rzecz jasna o tym, że samymi wolnymi i rożnymi żadnego turnieju się nie wygra.
A jak szwedzka kadra A.D. 2024 przestawia się we wszelkiej maści formułach statystycznych? Tutaj tez nie ma niespodzianki, gdyż kręcić będziemy się przede wszystkim wokół dwóch doskonale znanych nam nazwisk. Pewnego rodzaju niespodzianką może być jednak fakt, iż to Filippa Angeldal wygrała nie tylko wewnętrzną klasyfikację punktową (6 + 2), ale i tytuł najlepszej snajperki (6 goli w 12 meczach). Najskuteczniejszą asystentką została natomiast Jonna Andersson (4 asysty), co jest o tyle logiczne, że to właśnie defensorka Hammarby w pierwszej kolejności odpowiadała w kadrze Gerhardssona za egzekwowanie rzutów rożnych. Pod względem liczb pozytywnie wyróżniły się także Johanna Kaneryd (4 + 3), Fridoline Rolfö (2 + 3) oraz Stina Blackstenius (5 + 0), choć napastniczka Arsenalu doszlusowała do tej grupy w znacznym stopniu dzięki jesiennym barażom z Luksemburgiem i Serbią.
Filippa Angeldal oraz Johanna Kaneryd były ponadto jedynymi piłkarkami, które wystąpiły we wszystkich dwunastu tegorocznych meczach szwedzkiej kadry. Co ciekawe, w obu przypadkach tylko jeden raz selekcjoner wprowadził je do gry z ławki, co nieco przeczy słynnej maksymie Gerhardssona, że po stokroć ważniejsze jest to, kto mecz na murawie kończy, a nie zaczyna. Tuż za plecami żelaznego duetu znajdziemy za to aż sześć zawodniczek, które w tym roku dopisały do swojego sportowego curriculum vitae solidne 10 A. Grono to stanowią Jonna Andersson, Kosovare Asllani, Rosa Kafaji, Fridolina Rolfö, Linda Sembrant oraz Julia Zigiotti, choć najmłodsza w tym zestawieniu Kafaji zdecydowanie zbyt często dostawała do zagrania mało znaczące epizody.
Pod względem rozegranych minut bezsprzeczną liderką pozostaje Johanna Kaneryd (971 minut; 89.91%), a podium tej klasyfikacji uzupełniają Filippa Angeldal (925 minut; 85.65%) oraz Jonna Andersson (837 minut; 77.43%). Oprócz tego tercetu pułap siedemdziesięciu procent trochę zaskakująco przebija wyłącznie nestorka kadry Linda Sembrant (798 minut; 73.89%), a czołową piątkę domyka Fridolina Rolfö (729 minut; 67.50%), na którą niezmiennie liczymy w perspektywie przynajmniej dwóch nadchodzących turniejów i gorąco trzymamy kciuki, aby szerokim łukiem omijały ją jakiekolwiek problemy zdrowotne, które do pewnego momentu mocno jaj karierę hamowały.
Jeśli chodzi o średnią ocen za występy w reprezentacyjnej koszulce, to tutaj palmę pierwszeństwa przyznajemy bohaterce z Dublina (i Londynu) Johannie Kaneryd, której grę oceniliśmy na 6.75 w dziesięciostopniowej skali. Na nieformalnym podium zabraknąć nie mogło oczywiście także Filippy Angeldal (6.50), ale dość nieoczekiwanie tę dwójkę przedzieliła nam jeszcze jedna z bohaterek wiosennej fazy eliminacji Magdalena Eriksson (6.63). Kolejne lokaty to już zauważalnie niższe notowania, ale skoro zwyczajowo wyróżniamy tutaj subiektywne TOP-5, to z dobrze rozumianego kronikarskiego obowiązku informujemy, że w szerokiej czołówce znalazło się jeszcze miejsce dla Fridoliny Rolfö (6.11) oraz Nathalie Björn (5.86).