Eliminacyjne naj, naj, naj…
eliminacje Mistrzostw Europy Kadra A Publicystyka Reprezentacje Świat

Eliminacyjne naj, naj, naj…

Tak długo na nie czekaliśmy, a tutaj trzy podwójne błyski i już po wszystkim. O czym mowa? Oczywiście o podanej nam w niezwykle skondensowanej formule fazie grupowej eliminacji EURO 2025. Wcale nie o drugiej edycji Ligi Narodów, bo ta czeka nas dopiero za kilkanaście miesięcy, z czego wielu komentatorów ze wszystkich zakątków Europy najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy.

Jasne, turnieje te są ze sobą w nierozerwalny sposób połączone, ale jednak poprawność i rzetelność w dostarczaniu informacji zawsze w cenie. Skoro jednak wspomnieliśmy już o Lidze Narodów, to warto nadmienić, że za rok spotkamy się w niej w dokładnie tym samym gronie, co podczas sezonu inauguracyjnego. Niektórzy mają z tym problem, ja natomiast niezmiennie uważam ostatnie przemeblowanie cykli kwalifikacyjnych za prawdopodobnie najlepszą decyzję, jaką UEFA kiedykolwiek miała sposobność podjąć. I niezmiennie cieszę się, że zamiast jałowych meczów pomiędzy zespołami należących do kompletnie innych, sportowych światów, tym razem w zasadzie na każdym poziomie obserwowaliśmy rywalizację, z której można wyciągnąć całkiem sporo. Jeśli oczywiście chce się to zrobić, bo coś trudno odpędzić natrętną myśl, że na przykład niektórym selekcjonerom reforma ta była wybitnie nie na rękę. I żeby była jasność, w tym przypadku absolutnie nie mam akurat na myśli Petera Gerhardssona, bo choć wiele konkretnych zarzutów można pod adresem naszego sztabu wysunąć (i w specjalnie dedykowanym wpisie zapewne zdążymy to jeszcze zrobić), to jednak kreowanie fałszywego obrazu rzeczywistości nigdy nie leżało w naturze pochodzącego z Uppsali trenera. Wracając jednak do głównej myśli, z pewnością pojawią się malkontenci wskazujący na pojedyncze, jednostronne mecze, lecz warto pamiętać, że w poprzednim systemie na porządku dziennym były przecież hity pokroju Anglia – Łotwa, Szwecja – Gruzja, czy Hiszpania – Macedonia Północna. To ja już naprawdę wolę popatrzeć na taką Portugalię z Maltą, tym bardziej, że Maltanki prawo gry w ścieżce B wywalczyły sobie sportowo na boisku. I jeśli tylko zrobią to ponownie, to z otwartymi ramionami je tam przywitam, gdyż – niespodzianka – na tym właśnie polega istota sportu, że zwycięstwa wiążą się zazwyczaj z jakąś nagrodą i może być nią na przykład promocja do wyższej klasy rozgrywkowej. I później albo udowodnisz, że do niej przynależysz i utrzymasz się w stawce, albo wracasz ligę niżej i próbujesz szczęścia jeszcze raz. Zasada niby mało skomplikowana i leżąca u podstaw każdej dyscypliny, a jednak z niewiadomych powodów wzbudzająca tak wiele frustracji i kontrowersji.

aitanafrido
Tylko jedna z zaprezentowanych na powyższym zdjęciu piłkarek może być już pewna występu swojej reprezentacji na EURO ’25 (Fot. Getty Images)

Dobrze, wystarczy już o samym eliminacyjnym cyklu, bo przecież miało być o hitach i kitach wiosenno-letniego, reprezentacyjnego grania. A uwierzcie na słowo, że na europejskich boiskach zdecydowanie nie zabrakło ani jednych, ani drugich. Z oczywistych względów skupiamy się w tym wpisie na ścieżce, w której rywalizowała reprezentacja Szwecji, choć akurat o zawodniczkach Blågult będzie tu tym razem wyjątkowo stosunkowo niewiele. Nie martwcie się jednak zawczasu, bo jeszcze przed rozpoczęciem rundy jesiennej Damallsvenskan pojawi się dogłębna analiza stanu kadry Petera Gerhardssona na dwanaście miesięcy przed EURO i na trzy lata przez brazylijskim mundialem. Starannie przeanalizujemy wszystko pozycja po pozycji, mając przy tym na względzie potencjalne scenariusze na oba nadchodzące turnieje, do których jednak najpierw będziemy musieli się oczywiście zakwalifikować. Na dyskusję o szwedzkich problemach przyjdzie jednak jeszcze czas, a póki co zapraszam na…

Eliminacyjne naj, naj, naj…

Najlepsza drużyna – Hiszpania. Kontrowersyjnie? Chyba jednak nie, wszak zarówno końcowy ranking, jak i liczba strzelonych oraz oczekiwanych goli jasno wskazuje na panujące nam od ubiegłego lata mistrzynie świata. Tak, Hiszpanki w ostatnich miesiącach nie były perfekcyjne, potrafiły wystawiać cierpliwość swoich kibiców na niełatwą próbę setkami bezproduktywnie wymienianych podań, nadprogramowymi sztuczkami technicznymi (które czasami niosły za sobą naprawdę przykre konsekwencje), czy seriami strzałów z nieprzygotowanych pozycji. Ale raz jeszcze podkreślmy, że na przestrzeni sześciu spotkań nie znalazł się nikt, kto prezentowałby się od nich zauważalnie lepiej. A ponieważ niepisana zasada głosi, że mistrza można zdetronizować jedynie wyraźnie go pokonując, to na tę chwilę pozostaje nam jedynie donośnie zakrzyknąć: And still!

Najgorsza drużyna – Polska. Miały wszystko, aby skutecznie powalczyć o bezpośredni awans. Losowanie rywalek z drugiego i trzeciego koszyka ułożyło się z ich perspektywy perfekcyjnie, terminarz wydawał się być sprzyjający, a zapowiedzi płynące z wnętrza kadry jednoznacznie sugerowały, że teraz to już na pewno musi się udać i nawet pojedyncze urazy nie będą w stanie zatrzymać tego marszu. Tyle oczekiwania, bo w rzeczywistości przyszło nam oglądać drużynę, której postawę najbardziej trafnie opisałby chyba słynny mem z gatunku: Jak one się tam znalazły? Popełniane taśmowo kuriozalne błędy w defensywie byłyby może nawet zabawne, gdyby nie uzbierało się ich tyle, że od pewnego momentu stało się to po prostu smutne. A jedynych emocji z reprezentacją Polski w roli głównej dostarczyła nam nierozstrzygnięta w zasadzie do ostatnich minut kwestia, czy gole samobójcze stanowić będą ponad połowę całego bramkowego dorobku tego zespołu w eliminacjach.

Największe oczarowanie – Włochy. Mamma mia! Ta drużyna naprawdę potrafi grać w piłkę i po raz pierwszy od kilku dekad włoskie nadzieje na zbudowanie czegoś na naprawdę solidnych fundamentach, zdają się faktycznie mieć jakąś realną podstawę. Przyjście trenera Soncina ewidentnie tchnęło nowego ducha w zespół, który pod przywództwem Mileny Bertolini dryfował w bardzo niebezpiecznych kierunkach i chyba przez aklamację zgodzimy się co do tego, że oglądanie Włoszek w akcji wreszcie przestało być przeżyciem z gatunku tych traumatycznych. Oparta na zawodniczkach Romy i Juventusu kadra potrafiła nam bowiem pokazać naprawdę atrakcyjny futbol, a proaktywna postawa w konfrontacji z silniejszymi na papierze Holenderkami oraz Norweżkami, przyniosła na koniec dnia pożądany efekt w postaci zasłużonego awansu z pierwszego miejsca w grupie. Być może byłoby o niego znacznie trudniej, gdyby nie postawa pewnej zawodniczki drugiej linii, ale o niej porozmawiamy chwilę przy okazji jednego z kolejnych wyróżnień.

Największe rozczarowanie – Polska. Patrz: najgorsza drużyna.

Najbardziej spodziewany flop – Belgia. To wręcz niezrozumiałe, jakim cudem ekipa ta cały czas utrzymuje się na powierzchni. Od kilku lat Czerwone Płomienie notują sukcesywny regres, zderzenia z czołowymi rywalkami niezmiennie kończą się brutalną i coraz bardziej niehumanitarną wręcz weryfikacją, ale suche wyniki nijak tego nie odzwierciedlają. Bo zawsze trafi się taki wieczór lub dwa, kiedy Tessa Wullaert z Tiną de Caigny wbrew elementarnej logice wykreują coś z przodu, jedna z golkiperek akurat w tym samym momencie rozegra mecz życia i kolejny raz uda się odwlec w czasie to, co wydaje się po prostu nieuniknione. Choć jeśli w najbliższej przyszłości nie dojdzie do wyraźnej zmiany kursu, to przeznaczenia kiedyś wreszcie nie uda się oszukać. Inna sprawa, że może dopiero wówczas dowiemy się, czy reakcją na problemy będzie odbicie, czy może pogrążenie się w przeciętności. W tej kategorii o wyróżnienie mocno rywalizowały także Norweżki oraz Austriaczki, które zgodnie z naszymi prognozami, lecz wbrew posiadanemu potencjałowi, zafundowały sobie w drugiej połowie roku barażowe wojaże po Europie.

Najbardziej szokujący wynik – Czechy 2-1 Hiszpania. Oj, tutaj po prostu nie mogło być innego wyboru! Bo czy bez podpowiedzi wpadlibyście na to, że ze wszystkich miejsc na Ziemi, fenomenalna seria galaktycznych mistrzyń świata znajdzie swój kres akurat w niepozornym Chomutovie? I to przy okazji meczu, w którym Hiszpanki za sprawą Aitany Bonmati szybko otworzyły wynik, a przed upływem drugiego kwadransa powinny na dobrą sprawę mieć boiskowe wydarzenia pod całkowitą kontrolą. Tak się jednak nie stało, a później Misa Rodriguez spróbowała swoich umiejętności dryblerskich, Irene Paredes zapragnęła poćwiczyć na Katerinie Svitkovej figury kojarzone raczej z galami mieszanych sztuk walki i losy rywalizacji zaczęły nam się nieoczekiwanie odwracać. Zaakcentujmy jednak wyraźnie, że choć Hiszpanki rzeczywiście regularnie wyciągały tego dnia do rywalek pomocną dłoń, to Czeszki potrafiły nie tylko to wykorzystać, ale jeszcze bezpiecznie dowieźć wypracowaną zaliczkę do końcowego gwizdka. I nawet trochę szkoda, że zwycięstwo to nie pozwoliło im zająć trzeciego miejsca w grupie, które dawałoby podopiecznym trenera Rady prawo debiutu w rozgrywkach dywizji A Ligi Narodów.

Najbardziej emocjonujący mecz – Holandia 0-0 Włochy. Jeszcze jeden kapitalny, choć bezbramkowy klasyk w historii futbolu. Poza golami na stadionie w Sittard nie zabrakło jednak niczego, bo przecież mieliśmy wspaniałe interwencje zarówno bramkarek, jak i obrończyń (z fenomenalną Martiną Lenzini na czele!), były cudowne strzały z dystansu, efektowne rajdy skrzydłami i otwarta gra od szesnastki do szesnastki, czerwona kartka i ciekawy stały fragment gry w samej końcówce, doczekaliśmy się nawet kontrowersji w postaci niepodyktowanego dla Włoszek rzutu karnego i efektownej pantomimy trenera Soncina przy linii bocznej. A cała ta zabawa zakończyła się podziałem punktów, który – jak się miało kilka dni później okazać – okazał się wynikiem premiującym awansem na szwajcarskie EURO oba zainteresowane zespoły. Zakładamy zatem, że na to konkretne 0-0 nie narzekają już ani w Holandii, ani we Włoszech, a skoro tak, to my tym bardziej wyłamywać się w tym kierunku nie zamierzamy.

Najskuteczniejsza – Lea Schüller (Niemcy). Tutaj mamy o tyle najprościej, że klasyfikację ułożyły nam w stu procentach same zainteresowane. A żeby było już tak do końca sprawiedliwie, to kwestię prymatu wśród najskuteczniejszych piłkarek eliminacji Lea Schüller z Elileen Campbell rozstrzygnęły między sobą ostatniego dnia fazy grupowej, w bezpośredniej, austriacko-niemieckiej konfrontacji. Z jej efektów zdecydowanie bardziej zadowolona mogła być snajperka monachijskiego Bayernu, bo nie dość, że w przeciwieństwie do swojej oponentki wpisała się na stadionie w Hanowerze na listę strzelczyń, to jej koleżanki nie pozostawiły najmniejszych wątpliwości co do tego, który z zespołów był tego wieczora przynajmniej o klasę lepszy.

Najbardziej wartościowa – Sakina Karchaoui (Francja). Kandydatek do tego zaszczytnego wyróżnienia było kilka i zazwyczaj w analogicznych sytuacjach wybór pada albo na jedną z gwiazd formacji ofensywnych, albo na magiczną wirtuozkę środka pola, albo ewentualnie na przeżywającą akurat swój wyjątkowy czas bramkarkę. Defensywne pomocniczki oraz boczne obrończynie są niejako z definicji wyłączone z dyskusji, co jest w zasadzie przejawem… systemowej dyskryminacji ze względu na pozycję. A przecież lewa defensorka PSG, począwszy od holenderskiego EURO ’17, przy okazji każdego kolejnego turnieju daje nam mnóstwo argumentów potwierdzających jej przynależność do wąskiego, światowego topu. Nie inaczej było również podczas zakończonej właśnie kampanii, a perfekcyjny strzał w samo okienko bramki Zeciry Musovic ostatecznie zamknął nam temat słuszności tego wyboru.

Najbardziej niedoceniana – Manuela Giugliano (Włochy). Bardzo długo chodziła z przypiętą łatką piłkarki wybitnie klubowej, która po założeniu koszulki reprezentacji Włoch nagle traci gdzieś niemal wszystkie swoje supermoce. W końcu nadeszła jednak chwila, aby z tą niepozbawioną skądinąd konkretnych argumentów tezą zerwać, a jak 26-latka z Treviso wzięła już konkretny rozbieg, to ani Norweżki, ani Finki nie mogły zrobić przesadnie wiele, aby ją powstrzymać. Sztuka ta sytuacyjnie udała się jedynie Lize Kop, ale bez względu na to, najbardziej wartościowa zawodniczka poprzedniego sezonu Serie A wreszcie zagrała na miarę swojego ogromnego potencjału także w barwach Azzurre. I jest to informacja o tyle pozytywna, że jeśli Włoszki zamierzają za rok odegnać wszelkie kadrowe demony, to z taką liderką środka pola będzie im o to nieporównywalnie łatwiej. Dziś być może jeszcze nie wszyscy w Europie dostatecznie ją doceniają, ale jak dobrze pójdzie, to stan ten zmieni się niebawem o sto osiemdziesiąt stopni.

Dynamic duo – Glodis Perla Viggosdottir & Sveindis Jane Jonsdottir (Islandia). Nazwa nagrody została zapożyczona z popularnej ostatnimi czasy zabawy Fantasy Damallsvenskan, więc niejako w ramach rewanżu wyróżniamy duet, który właśnie na szwedzkich, ligowych boiskach na dobre przedstawił się światu wielkiego futbolu. 29-letnia stoperka poważną przygodę z piłką zaczynała bowiem w Eskilstunie, zaś młodsza od niej o sześć lat napastniczka za swój początkowy port obrała Kristianstad. Obecnie obie są już oczywiście niekwestowanymi gwiazdami niemieckiej Bundesligi, a w barwach islandzkiej kadry nie tyle udowadniają, co wręcz potwierdzają swoją wartość. Gdyby nie Viggosdottir, cztery punkty w dwumeczu z Austrią mogłyby okazać się wyzwaniem ponad siły, gdyby nie Jonsdottir, komplet zwycięstw w lipcowym dwumeczu także jawiłby się jako mocno problematyczny. Takich dylematów na Islandii jednak nie mieli, a obie liderki pokazały, że w decydujących momentach zawsze można na nie liczyć.

Nagroda fair play – Rosa Kafaji (Szwecja). Tę sytuację dopiero co opisywaliśmy niezwykle szczegółowo przy okazji pomeczowej relacji z Gamla Ullevi. A skoro tak, to tym razem ograniczymy się do haseł: Leah Williamson, wślizg, pole karne i postawa fair play, która być może kosztowała Szwecję bezpośredni awans na EURO, ale o samej piłkarce Häcken powiedziała nam naprawdę wiele dobrego. A nawet w sporcie istnieją przecież kwestie znacząco ważniejsze niż wygrywanie za wszelką cenę i każdym dostępnym sposobem.

Nagroda za całokształt twórczości – Pernille Harder (Dania). Miniony sezon był dla niej drogą pełną bólu, cierpień i wyrzeczeń, ale z nawracającymi problemami poradziła sobie na tyle szybko, że w końcówce rundy wiosennej zdążyła jeszcze przypomnieć o swojej niewątpliwej klasie sympatykom monachijskiego Bayernu. Także w rywalizacji na poziomie reprezentacyjnym w całej rozciągłości udźwignęła rolę liderki, choć wielu mogło zgłaszać wątpliwości, co do dyspozycji i przydatności 31-letniej rekonwalescentki. Trener Jeglertz obdarzył ją jednak pełnią zaufania i okazało się to decyzją jak najbardziej opłacalną. Kluczowy wyjazd do Belgii od pewnego momentu stał się bowiem teatrem jednej aktorki, która wzięła na swoje barki odpowiedzialność za wynik zespołu i – jakkolwiek surrealistycznie to nie zabrzmi – postanowiła stać się na chwilę liderką każdej formacji. Efekt? Wspaniały, przepiękny koncert w wykonaniu duńskiej kadry, po którym wątpiących w temacie Harder zrobiło się jakby mniej. I słusznie, bardzo słusznie.

Niezapomniana eksplozja radości – Marko Saloranta (Finlandia). Że niby Finowie to ludzie bez podłączonego do reszty ciała układu nerwowego? Wolne żarty! Na wypełnionym niemal do ostatniego miejsca stadionie w Turku rozpoczynała się właśnie ósma z doliczonych do drugiej połowy minut, gdy Emma Koivisto zwieńczyła trafieniem na 1-1 okres wyraźnego naporu gospodyń na norweską bramkę. Gol ten przedłużał nadzieję Finek nawet na awans z pierwszego miejsca, więc ekspresyjna reakcja ławki zaskakiwać w zasadzie nie powinna. Choć gdy przypomnimy sobie obrazek wydającego z siebie efektowny okrzyk radości selekcjonera kadry Helmarit, to uśmiech z miejsca pojawia się na naszych twarzach i bynajmniej nie zamierzamy za to przepraszać.

Kluczowa interwencja na linii bramkowej – Vivianne Miedema (Holandia). Historia jej kariery niewątpliwie będzie materiałem na przynajmniej kilka mniej lub bardziej sensacyjnych książek (para)biograficznych. Póki co, 28-letnia wychowanka Heerenveen wciąż ma jednak sporo do udowodnienia na boisku i mocno trzymamy kciuki za to, aby największy zakręt jej sportowego życia był już definitywnie za nią. To jej gol na dziesięć minut przed końcem decydującego meczu z Norwegią pozwolił Pomarańczowym Lwicom już teraz odebrać wirtualne bilety do Szwajcarii, to ona obijała słupek włoskiej bramki podczas opisywanej kilka akapitów wcześniej intensywnej batalii w Sittard, to wreszcie ona popisała się fenomenalnym wyczuciem sytuacji, gdy stojąc tuż przed linią bramkową, wybijała na rzut rożny niechybnie zmierzającą do siatki po główce Barbary Bonansei futbolówkę. Bohaterka o wielu twarzach, architektka i ratowniczka holenderskiego awansu w jednej osobie.

Nieoczywisty bohater – UEFA. Za to, że wreszcie, po wielu dekadach oczekiwań, znów mamy eliminacje, które mają jakikolwiek sens. Warto docenić, warto podkreślić, warto cieszyć się chwilą, bo nie od dziś wiadomo, że niezbadane są wyroki piłkarskiej centrali…


Końcowe tabele grup ścieżki A eliminacji EURO ’25:

Jared Burzynski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.

error: Content is protected !!