Losowania eliminacyjnych mini-turniejów ścieżki ligowej zdecydowanie nie kojarzyły nam się pozytywnie. No, może z wyjątkiem tego pierwszego, kiedy to prowadzony przez Elisabet Gunnarsdottir Kristianstad najpierw przywitał na swoim stadionie duńskie Brøndby, a gdy po złotym golu kapitanki Alice Nilsson poradził sobie z tym wyzwaniem, zmierzył się w kolejnej rundzie z francuskim Bordeaux. I pomimo naprawdę ambitnej postawy tam właśnie swoją pucharową przygodę zakończył, a rywalki z Division 1 kilka tygodni później rozegrały z Wolfsburgiem epicki, rozstrzygnięty dopiero konkursem rzutów karnych dwumecz o fazę grupową. Kibicom z północno-wschodniej Skanii także pozostały jednak całkiem sympatyczne wspomnienia, które dziś doceniamy chyba nawet jeszcze bardziej. Wszak od tamtych chwil żaden z zespołów zajmujących w tabeli Damallsvenskan lokatę na najniższym stopniu podium, nie potrafił wygrać w Europie nawet pojedynczego meczu o stawkę Sztuka ta udawała się wyłącznie w tak zwanych finałach pocieszenia, ale tam do podniesienia z murawy były tylko ułamki punktów do rankingów krajowego i klubowego. Czyli zdobycz oczywiście cenna, potencjalnie ułatwiająca życie, ale jednak nijak nie da się postawić jej obok perspektywy współtworzenia najbardziej prestiżowych rozgrywek w klubowym futbolu. A tę raz po raz wybijali nam z głowy możni europejskiej piłki, nawet jeśli sami znajdowali się akurat w fazie mocno przejściowej.
Tegoroczne losowanie, po wielu latach rozczarowań, znów przywróciło nam nadzieję na podjęcie walki. Sparta Praga, dodatkowo podejmowana przez Linköping na stadionie w Östergötland, ani trochę nie sprawia wrażenia zapory nie do przejścia. A przecież, gdy niespełna dwanaście miesięcy temu w drabince LFC pojawiła się kulka z napisem Arsenal, to emocje tak naprawdę skończyły się, zanim na dobre zdążyliśmy je wzniecić. Skoro jednak jest tak dobrze (a przynajmniej znośnie), to skąd w nas ten przytłaczający brak entuzjazmu? Po części zapewne stąd, że tegoroczna wersja Linköping sprawia wrażenie produktu wadliwego, z wieloma usterkami, a sztab szkoleniowy rekordowo długo zwlekał z zaordynowaniem jakiegokolwiek planu naprawczego. Ponadto, doskonale wiemy, jak prezentuje się zestaw ewentualnych rywalek czekających na ostatnim płotku, więc nawet jeśli piłkarkom trenera Roldana (lub jego następcy w tej roli) udałoby się jakimś cudem w dobrym zdrowiu przetrwać wrześniowe sito podczas domowego mini-turnieju, to faza grupowa i tak wydaje się celem absolutnie nieosiągalnym. Drugi powód spokojniejszej niż zwykle reakcji wynika natomiast z faktu, iż Linköping wiosną po prostu swoją grą nas raczej męczył i nużył niż radował. Otwarta, sygnowana przede wszystkim nazwiskami Yuki Momiki oraz trenera Jeglertza gra stała się elementem zamkniętej przeszłości, a nowej tożsamości – pomimo ciągle całkiem niezłej jakości w kadrze – stworzyć się jak dotąd nie udało. I żadne, nawet prowizoryczne zalążki poprawy tego stanu rzeczy na horyzoncie się póki co nie pojawiają.
Przejście wicemistrzyń Czech wciąż jest jak najbardziej realne, ale w roli faworytek numer jeden i tak przyjadą na Bilbörsen Arenę zawodniczki francuskiego Paris FC. Szczególnie, że w ich przypadku nie przewidujemy większych problemów z aklimatyzacją, skoro rok temu obiekty te okazały się dla nich miejscem wyjątkowego triumfu. Wyeliminowanie londyńskiego Arsenalu już w pierwszej fazie eliminacji jak najbardziej słusznie zostało wówczas okrzyknięte jedną z bardziej spektakularnych niespodzianek w całej historii Ligi Mistrzyń. Tym razem zwycięstwo PFC wydaje się być wręcz wielce prawdopodobne, ale skoro wybudowana na potrzeby EURO 2013 arena lubi rozstrzygnięcia nieoczywiste, to może tym razem Linköping wcieli się w rolę nieoczekiwanego triumfatora? Sen o Lidze Mistrzyń najpewniej i tak przedłużyłoby to co najwyżej o pięć tygodni, ale skoro już los podarował nam taką szansę, to niepoważnym byłoby zupełnie ją zlekceważyć.