Swoją coraz większą jakość zawodniczki z Kristianstad pokazały w niedzielnej potyczce z Linköping, którą większość ekspertów zapowiadała jako potencjalnie wyrównane starcie dwóch równorzędnych zespołów. Niezwykle szybko okazało się jednak, że o żadnej wymianie ciosów nie będzie tu mowy, a trzecia ekipa poprzedniego sezonu sprawiała wrażenie tak bezradnej i zagubionej, że przypadkowi obserwatorzy mogliby dojść do wniosku, iż na KDFF Arenę przyjechał właśnie jakiś przypadkowy zespół z jednej z lig regionalnych. Ofensywny, składający się z jednej, ustawionej centralnie Amerykanki (Tabby Tindell) oraz dwóch sekundujących jej Islandek (Hlin Eiriksdottir – Katla Tryggvadottir), bawił się jak chciał, a niemal bezbłędna na szóstce Carly Wickenheiser dawała rywalkom z Östergötland darmowy wykład w temacie roli defensywnych pomocniczek we współczesnym futbolu. Całkowita dominacja gospodyń trwała mniej więcej do 65. minuty i choć efektowna tablica wyników pokazywała wówczas zaledwie trzybramkową zaliczkę KDFF, to nikt nie miał wątpliwości, że był to rezultat niezwykle z perspektywy przyjezdnych łaskawy. Wtedy nastąpił jednak jeszcze jeden zaskakujący zwrot akcji, gdyż – zupełnie jakby był to element jakiejś fantastycznej opowieści – w tym samym momencie jedna drużyna grać przestała, a druga się przebudziła. Sygnał do ataku dała koleżankom Michelle De Jongh, kąśliwymi uderzeniami z dystansu raz po raz popisywała się Irene Dirdal, a gdy Cornelia Kapocs wreszcie umieściła futbolówkę w siatce (dobijając strzał Tyry Andersson), gościnie z Linköping ponownie uwierzyły w to, że tak fatalnie rozpoczęte popołudnie da się jeszcze w jakiś kompletnie niewytłumaczalny sposób uratować. Świadkami cudownego powrotu koniec końców się nie staliśmy, ale mecz w Kristianstad raz jeszcze pokazał nam, jak nieprzewidywalną dyscypliną sportu jest piłka nożna i jak cienka może być czasami granica między pogromem 6-0, a remisem 3-3.
Zwycięstwo nad Linköping nie pozwoliło ostatecznie zawodniczkom z Kristianstad odrobić choć części dystansu do czołowej trójki, bo i liderki w miniony weekend swoje mecze w komplecie wygrywały. I już tradycyjnie, w stylu zdecydowanie najbardziej porywającym zrobił to Rosengård, który nogi z gazu nie zdejmuje nawet pomimo absencji kilku kluczowych postaci wyjściowej jedenastki. Wielkie strzelanie na Malmö Idtottsplats rozpoczęła jeszcze przed upływem trzeciej minuty gry Mai Kadowaki, a później mogliśmy oglądać zarówno popisowo wykonywane przez ekipę ze Skanii stałe fragmenty, jak i efektowne, zespołowe kombinacje, które solidarnie napędzały zarówno skrzydłowe, jak i sprawiające wrażenie widzących na murawie więcej i lepiej zawodniczki środka pola. Co godne podkreślenia, w przypadku Rosengård zagrożenie dla rywalek czyha właściwie wszędzie, gdyż jakość tej drużyny nie spada ani o milimetr w wyniku roszad personalno-taktycznych trenera Kjetselberga. Stosunkowo pewnie derbowy bój przeciwko AIK rozstrzygnęły na swoją korzyść piłkarki Hammarby, a fanów Bajen szczególnie cieszyć mogą nazwiska obu mocno utożsamiających się z klubem strzelczyń. O ile jednak do trafień Ellen Wangerheim zdążyliśmy się już pomimo jej wciąż młodego wieku przyzwyczaić, o tyle Smilla Holmberg meczu dwunastej kolejki obecnej kampanii nie zapomni z pewnością długo. Szczególnie, że jej pierwszy na tym poziomie gol zdobyty został w okolicznościach cokolwiek absurdalnych. Nadspodziewanie długo na terenie beniaminka z Trelleborga męczyło się za to Häcken, ale na początku drugiej połowy cierpienia dyżurnych wicemistrzyń Szwecji postanowiła zakończyć Lova Sternfeldt, dogrywając pod nogi Clarissy Larisey taką piłkę, jakiej tego dnia nie była w stanie posłać żadna z zawodniczek z Hisingen. A że po chwili jeden z licznych rajdów Alice Bergström spuentowała efektownym strzałem Ruby Grant, to stało się całkowicie jasne, że również na Vångavallen jakiejkolwiek niespodzianki nie stwierdzimy. Zaskoczeń i efektownych wzruszeń próżno było szukać także na pozostałych arenach, choć skromne zwycięstwo pozbawionej czterech kluczowych piłkarek drużyny z Piteå nad solidnym przecież Djurgården zdecydowanie warto zauważyć i odnotować. Goli nie doczekaliśmy się za to w Vittsjö, choć podopieczne trenera Unogårda w samej końcówce meczu niemal prosiły się o porażkę. Na ich szczęście, zarówno Cajsa Rubensson, jak i Julia Leas, nie były w stanie odpowiednio nastawić swoich snajperskich celowników i dwa znajdujące się tuż nad kreską zespoły ostatecznie podzieliły się punktami, co do końca nie zadowoliło rzecz jasna żadnego z nich.
Komplet wyników:
Klasyfikacje indywidualne:
Klasyfikacje drużynowe:
Przejściowa tabela:
#pokolejce