Derby w zielono-białych barwach
Polska

Derby w zielono-białych barwach

 Jak najbardziej zasadnie okrzyknięte hitem czwartej serii spotkań derby stolicy okazały się mieć dwa oblicza. To pierwsze, w którym oba zespoły stworzyły na murawie Tele2 Areny kapitalny i pasjonujący spektakl, oglądaliśmy mniej więcej do 65. minuty. I o ile jako neutralni obserwatorzy bawiliśmy się w tym okresie naprawdę wybornie, o tyle możemy jedynie domyślać się, jakie napięcie towarzyszyło wówczas sympatykom obu stołecznych zespołów. Jako pierwsze pretekstu do celebracji dostarczyły swoim kibicom podopieczne trenera Fernandeza, puentując zespołowy wypad prawą flanką przepięknym, mierzonym strzałem tuż przy prawym słupku bramki Moy Edrud. Trudno było jednak oszacować, czy większe słowa uznania należały się wtedy finalizującej tę akcję Tove Almqvist, czy może ustawionej na prawym wahadle Rosjance Aleksandrze Łobanowej, dzięki której tak szczęśliwe z perspektywy gościń zakończenie było w ogóle możliwe. Z prowadzenia na terenie aktualnego mistrza kraju zawodniczki Djurgården nie cieszyły się jednak długo, gdyż Bajen potrzebowały zaledwie niespełna 180 sekund, aby całkowicie odwrócić losy derbowej rywalizacji. I warto zaznaczyć, że dokonały tego w stylu przynajmniej równie efektownym, bo zarówno prostopadłe zagranie Smilli Vallotto do ewidentnie łapiącej właściwy dla siebie rytm Ellen Wangerheim, jak i przytomne i w pełni przemyślane podłączenie się do ofensywnej akcji kapitanki Alice Carlsson, spokojnie można byłoby nazwać atrybutem godnym mistrzyń. Suchy wynik 2-1 dla Hammarby nijak nie oddaje jednak istnego rollercoastera emocji, który przeżywaliśmy w wyniku choćby zmarnowanej przez Shinomi Koyamę setki, obijania przez rzeczoną Japonkę słupka bramki Hammarby, czy wreszcie nieustannej walki o dominację w sektorze środkowym, która to w znacznym stopniu decydowała o tym, pod którym polem karnym za chwilę będą się działy rzeczy. Podobny obraz meczu obserwowaliśmy także w pierwszym kwadransie po przerwie, kiedy to piłkę meczową na remis miała na nodze chociażby Portugalka Ana Teles. Im jednak dłużej trwał mecz, tym wyraźniej zarysowywała się przewaga motoryczna zawodniczek trenera Sjögrena, a niemal całkowicie pozbawione wsparcia z ławki zawodniczki Djurgården zmuszone były cofać się coraz głębiej i głębiej. Do przewidzenia było, iż taka strategia w zderzeniu z rozpędzającą się maszyną z Södermalm może zwiastować tylko i wyłącznie kłopoty, a ich uosobieniem stała się w dużej mierze norweska skrzydłowa Anna Jøsendal. To właśnie ona dwoma najwyższej próby strzałami (bo tego dnia na Tele2 Arenie najwyraźniej nie dało się inaczej) ostatecznie przesądziła o tym, że to jej zespół przynajmniej na kilka kolejnych dni podtrzyma status niepokonanego w tegorocznej kampanii ligowej. Co jednak równie istotne, Hammarby tym razem wreszcie zagrało tak, że zdecydowanie więcej mówi się dziś o samym zwycięstwie i jego autorkach, niż o wątpliwym stylu, w którym zostało ono osiągnięte. A to w perspektywie kolejnych, majowych wyzwań, może okazać się dla trenera Sjögrena naprawdę istotnym kapitałem.

Ten obrazek najlepiej oddaje nastroje panujące w obu obozach po długo wyczekiwanych derbach Sztokholmu (Fot. Bildbyrån)

 O ile w przypadku Hammarby możemy mówić o pewnym przełamaniu, o tyle Rosengård tej wiosny coraz bardziej przypomina nam na ligowych boiskach… Barcelonę. Oczywiście, zachowujemy w tym porównaniu właściwy dla sytuacji umiar i proporcje, ale jednak nie da się przejść obojętnie obok faktu, że podopieczne Joela Kjetselberga zwyczajnie demolują napotkane na drodze rywalki, bawiąc się przy tym przednio i nie ma absolutnie żadnego znaczenia, kogo akurat danego dnia terminarz postawi im na drodze. Tym razem padło na Linköping, a w drodze po kolejny, pewny triumf nie zatrzymała liderek z Malmö ani kilkudziesięciominutowa przerwa z powodu szalejącej nad Östergötland ulewy, ani bardziej chyba rozpaczliwe niż przemyślane taktycznie roszady trenera LFC Rafaela Roldana. Momoko Tanikawa niezmiennie kontynuuje tradycję wpisywania się na listę strzelczyń w każdej (!) ligowej kolejce, a duńska snajperka Olivia Holdt zdaje się coraz mocniej pracować zarówno na powołanie do kadry Andrée Jeglertza, jak i na potencjalny transfer do jednej z czołowych lig Europy. Z niszczycielskiego dla rywalek rytmu piłkarek Rosengård nie wybił nawet niespodziewany przede wszystkim dla Earthy Cumings kiks Jessiki Wik, w wyniku którego nieco kuriozalnego gola z okolic koła środkowego strzeliła Irene Dirdal. Jej trafienie było jednak w zasadzie pojedynczym promykiem radości dla sympatyków Linköping, którzy wciąż czekają na pierwsze od wielu miesięcy zwycięstwo swojego klubu. Do wygrywania coraz bardziej zaczynają się za to przyzwyczajać w stolicy Skanii, a każdy kolejny mecz ewidentnie napędza i tak rozpędzony już zespół, który po ubiegłorocznym fiasku jak powietrza potrzebował takiej właśnie odmiany. I nawet jeśli przy okazji pomeczowych relacji FCR najczęściej przywołujemy nazwiska Tanikawy, Holdt, Öling, czy Bredgaard, to gołym okiem widać, że pod ich przywództwem z tygodnia na tydzień na naszych oczach rośnie cała kadra, nie wyłączając z tego ani utalentowanych nastolatek pokroju Bei Sprung oraz Jo-Anne Cronquist, ani tych najbardziej doświadczonych w osobach Olivii Schough, czy Caroline Seger. I nawet jeśli w pierwszej dekadzie maja nie będziemy jeszcze nikomu wieszać medali na szyjach, to tak wyjątkowego otwarcia sezonu w wykonaniu piłkarek z Malmö po prostu nie wypada nie docenić.

Zwycięska seria Rosengård jest więc jak widać całkowicie uzasadniona, ale tego samego nie da się powiedzieć o wyniku sobotniej potyczki w Solnej. AIK przegrał w tegorocznej kampanii czwarty z rzędu mecz, choć tym razem to zawodniczki trenera Björka w zasadzie zdominowały na dystansie 90 minut przeciwniczki z Norrköping. Samobójczy gol już w pierwszej minucie sprawy beniaminkowi ze stolicy jednak nie ułatwił, podobnie zresztą jak doskonała skuteczność Sary Kanutte, która tej wiosny zamienia w złoto absolutnie wszystko, co dostanie na tacy. A że tym razem najpierw świetnym podaniem obsłużyła ją Dana Leskinen, a chwilę później jej wyczyn skopiowała kapitanka My Cato, to nawet wyborna dyspozycja Moy Sjöström w połączeniu z faktem, iż Wilma Leidhammar postanowiła wyjątkowo strzelać do swojej bramki, nie wystarczyły Gryzoniom ze Sztokholmu do sięgnięcia choćby po premierowy punkt. Dobra dyspozycja bramkarek nie pomogła także ekipom z Trelleborga oraz Brommy, choć gdy Anna Koivunen w niewiarygodny sposób odbiła futbolówkę po strzale Filippy Curmark, to przez krótką chwilę mogliśmy mieć poczucie, że oto na Bravida Arenie czeka nas mocno nieoczywiste rozstrzygnięcie. Wtedy jednak sprawy w swoje ręce postanowiły wziąć odpowiedzialne w jedenastce Häcken za właściwe funkcjonowanie prawej flanki Hanna Wijk oraz Alice Bergström i to przede wszystkim dzięki temu duetowi komplet punktów pozostał ostatecznie w Hisingen. Zgodnie z oczekiwaniami, piłkarskich fajerwerków nie doczekaliśmy się w Närke, gdzie – co również zresztą przewidzieliśmy w stu procentach – szansę na zostanie bohaterkami swoich drużyn miały przede wszystkim Molly Johansson i Tanya Boychuk. A ponieważ sztuka ta udała się jedynie pochodzącej z Ukrainy Kanadyjce, to Vittsjö przywiozło do północnej Skanii pierwsze w tym roku zwycięstwo z delegacji. W Örebro zaś ponownie mogli zachodzić w głowę, ile razy da się jeszcze wypuścić z rąk stosunkowo korzystny wynik w ostatniej z doliczonych przez sędzię minut.


Komplet wyników:


Klasyfikacje indywidualne:


Klasyfikacje drużynowe:


Przejściowa tabela:

dam2


#pokolejce

awds4

Jared Burzynski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error: Content is protected !!