Magda trafiła za trzy
Reprezentacje Świat

Magda trafiła za trzy

magda

Gol Magdaleny Eriksson przesądził o skromnym zwycięstwie nad Szwajcarią (Fot. Bildbyrån)

 W chłodny, październikowy wieczór na Gamla Ullevi w Göteborgu zawitała drużyna mogąca śmiało pretendować do miana najsłabszego uczestnika inauguracyjnej edycji Ligi Narodów. Bo o ile o poszczególnych reprezentantkach Szwajcarii da się indywidualnie powiedzieć naprawdę wiele dobrego, o tyle zespołowo drużyna ta w ostatnich latach regularnie zawodzi, a w Zurychu, Genewie, czy Bazylei nawet najwierniejsi fani futbolu powoli zapominają co to znaczy pokonać poważnego rywala choćby w pojedynczym meczu. Na mundialu w Nowej Zelandii podopiecznym Inki Grings udało się wprawdzie wyjść z grupy śmiechu, ale ich zwycięstwem – i to po perypetiach w postaci mocno problematycznego rzutu karnego oraz nieuznanego gola dla przeciwniczek – zakończyło się wyłącznie starcie z debiutującymi na imprezie tej rangi Filipinkami. A gdy przyszło mierzyć się w fazie pucharowej z ekipą cokolwiek poważniejszą, to Helwetkom przypadła w udziale mało wdzięczna rola dziewczynek do bicia. A owe lanie było na tyle srogie, że przed całkowitym blamażem piłkarską Szwajcarię uratował wyłącznie kuriozalny samobój Lai Codiny, która tamtego dnia upodobała sobie akurat strzelanie do obu bramek.

Od kadrowiczek Petera Gerhardssona aż takich fajerwerków może nie oczekiwaliśmy, ale jednak byłoby trochę głupio gdyby to akurat w Göteborgu naszym dzisiejszym rywalkom udało się przełamać swoją mało chlubną passę. Gdy jednak szwedzki selekcjoner ogłosił nazwiska zawodniczek mających wybiec na murawę Gamla Ullevi od pierwszej minuty, w głowie wielu fanów mogła zapalić się czerwona, ostrzegawcza lampka. Wymuszone nieobecności między innymi Fridoliny Rolfö, Liny Hurtig, Elin Rubensson oraz Amandy Ilestedt w teorii stanowiły fantastyczną podstawę do przetestowania w warunkach bojowych nowych rozwiązań, ale 64-letni szkoleniowiec postanowił załatać powstałe dziury przy pomocy Lindy Sembrant, Sofii Jakobsson i Caroline Seger. I pomimo naprawdę wielkiej dozy zaufania do decyzji Gerhardssona i jego sztabu, trudno nie uznać takich właśnie wyborów za kontrowersyjne. Bo gdzie i kiedy mamy przygotować się do czekającej nas niechybnie (r)ewolucji pokoleniowej, jak nie właśnie w takich meczach? Szwajcaria u siebie wydawała się wręcz wymarzonym przeciwnikiem do tego, aby w konkretnym wymiarze dać szansę takim nazwiskom jak Kafaji, Vinberg, czy Nildén. Co bardziej odważni sugerowali nawet wystawienie między słupkami szwedzkiej bramki debiutantki w osobie Emmy Holmgren. Niestety, wszystkie wymienione w dwóch ostatnich zdaniach zawodniczki łączy to, że w piątkowy wieczór na murawie nie zameldowały się nawet na sekundę. A szkoda, bo oto uciekła nam kolejna szansa, aby z meczu o stawkę wynieść coś więcej niż tylko i aż trzy punkty,

No właśnie – zwycięstwo nad czerwoną latarnią grupy czwartej udało się ostatecznie zaksięgować, ale podobnie jak przy okazji niedawnej rywalizacji z Włoszkami – nie będziemy z tego powodu rozpoczynać całonocnych celebracji czy ogłaszać nowego święta narodowego. Tym bardziej, że zupełnie jak w przypadku niedawnego wypadu na Półwysep Apeniński, znów nie jesteśmy do końca przekonani, że nasze piłkarki były od swoich przeciwniczek wyraźnie lepsze. A nawet jesteśmy skłonni zaryzykować stwierdzenie, że przynajmniej w pierwszej połowie to gościnie ze Szwajcarii sprawiały wrażenie ekipy groźniejszej i – co może być dla niektórych swego rodzaju zaskoczeniem – zdecydowanie lepiej poukładanej. Serca drżały nam gdy Jonna Andersson niefrasobliwie wybijała futbolówkę wprost pod nogi swojej klubowej koleżanki Smilli Vallotto, a młoda i nieznana jeszcze międzynarodowej publiczności Alayah Pilgrim stawała w szwedzkiej szesnastce oko w oko z Zecirą Musovic. Zawodniczką dochodzącą do największej liczby bramkowych okazji była jednak w zespole Helwetek Alisha Lehmann i możemy się tylko cieszyć, że skrzydłowa Aston Villi w ostatnich miesiącach pod względem skuteczności przypomina raczej Stinę Blackstenius z najmroczniejszych czasów Linköping. Bo w przeciwnym razie już w okolicach czterdziestej minuty mogłoby być na Gamla Ullevi pozamiatane. A tak to bezbramkowy remis utrzymywał się w najlepsze aż do chwili, w której Szwedki postanowiły przypomnieć wszystkim zebranym specjalność zakładu. Z rzutu wolnego dośrodkowała Kosovare Asllani, spod krycia błyskawicznie uwolniła się Magdalena Eriksson i mierzonym strzałem przy dalszym słupku wyprowadziła swój zespół na prowadzenie. Można było mieć całkiem sporo wątpliwości co do tego, czy była kapitanka Chelsea aby na pewno nie znajdowała się w momencie podania na spalonym, ale sędzia główna ani myślała zagwizdać, a jej asystentka podnieść chorągiewki. A w futbolu, o czym doskonale wszyscy wiemy, gra się przecież do gwizdka.

Zdecydowanie lepiej ze szwedzkiej perspektywy wyglądała natomiast druga połowa, choć i w niej nasze piłkarki zaprezentowały mocno nierówną dyspozycję. Sporą aktywność wykazywała przede wszystkim hasająca na prawej flance Johanna Kaneryd i nic dziwnego, że to właśnie w jej stronę Filippa Angeldal kierowała większość otwierających drogę do szwajcarskiej bramki podań. Choć chyba bliższa prawdy byłaby jednak opinia, że z akcji konstruowanych właśnie przez tę dwójkę po prostu najwięcej wynikało, bo o ile pomocniczka Manchesteru City starała się nie zapominać w swojej grze o dywersyfikacji, o tyle duet Andersson – Jakobsson ewidentnie nie znajdował się tego dnia w swojej topowej formie. Pomimo kilku kiksów i na szczęście mało kosztownych pomyłek w ustawieniu w zasadzie obroniła się natomiast pełniąca głównie rolę szóstki Caroline Seger, choć już sami trochę gubimy się, czy legenda Rosengård faktycznie zagrała całkiem znośnie, czy może nasze oczekiwania wobec niej spadły na aż tak niski pułap. Naprawdę chcielibyśmy powiedzieć coś więcej o rezerwowych, ale Zigiotti czy Lundkvist wystąpiły dziś w rolach tak bardzo epizodycznych, że o jakiejkolwiek merytorycznej analizie ich występu mowy być po prostu nie może. Pół-żartem możemy jednak postawić całkiem pokaźnego plusa przy nazwisku przynajmniej jednej zawodniczki biegającej na co dzień po boiskach Damallsvenskan, choć akurat tym razem grała ona w czerwono-białych barwach. Smilla Vallotto w środku pola absolutnie w niczym nie ustępowała zdecydowanie bardziej doświadczonej Lii Wälti, a niektóre jej zagrania dobitnie przypominały nam, dlaczego dopiero co wyróżniliśmy ją w pełni zasłużoną nominacją do drużyny miesiąca w szwedzkiej ekstraklasie. Zecira Musovic może mówić o sporym szczęściu, że po jednym ze strzałów Vallotto futbolówka zatrzymała się ostatecznie na poprzeczce jej bramki, ale fani z Hisingen z pewnością mają nadzieję, że właściwe wnioski wyciągnęła z tej sytuacji obserwująca to wszystko z perspektywy ławki rezerwowych Jennifer Falk. Wszak już za nieco ponad tydzień to między innymi ona stanie przed zadaniem powstrzymania młodej reprezentantki Szwajcarii, a stawka tej potyczki będzie jeszcze wyższa niż w przypadku dzisiejszego meczu Ligi Narodów.

swesui

Jared Burzynski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Ta strona używa Akismet do redukcji spamu. Dowiedz się, w jaki sposób przetwarzane są dane Twoich komentarzy.

error: Content is protected !!