[UWNL] : Męczarnie pośrodku niczego [WIDEO]
Reprezentacje Świat

[UWNL] : Męczarnie pośrodku niczego [WIDEO]

itaswe

Elin Rubensson kontra Arianna Caruso, czyli pojedynek liderek drugiej linii obu zespołów (Fot. Getty Images)

 Pierwszy, historyczny wyjazd w Lidze Narodów przyszło nam rozegrać… pośrodku niczego. Malownicze miasteczko (choć Amerykanie lub Japończycy raczej nazwaliby je wsią) o nazwie Castel di Sangro położone jest wprawdzie równo sto mil od Rzymu, ale dojazd na Stadio Teofilo Patini okazał się nie lada wyzwaniem logistycznym, którego trudność wzrastała o kilka dodatkowych poziomów, jeśli akurat nie dysponowało się na terenie Italii własnym środkiem transportu. I o ile jesteśmy w stanie wyobrazić sobie, że mieniące się u progu jesieni wspaniałą paletą barw prowincje Abruzji mogą być całkiem rozsądnym wyborem dla osób chcących przynajmniej na chwilę oderwać się od wszechobecnych, wielkomiejskich bodźców i pobyć sam na sam z naturą i własnymi myślami, o tyle jednak do organizacji poważnego, sportowego eventu nawet w najbliższej okolicy bez większego trudu znalazłoby się wiele mniej ekstrawaganckich lokalizacji. Pomimo wspomnianych nieudogodnień, kilkudziesięciu szwedzkich fanów do finałowej destynacji szczęśliwie na czas jednak dotarło, a wśród nich nie zabrakło i takich, którzy od lat mieszkają na Półwyspie Apenińskim, a dzisiejszy mecz był dla nich wspaniałym pretekstem do obejrzenia w akcji swojej narodowej drużyny.

Kadrowiczki Petera Gerhardssona stanęły więc przed niebywałą okazją, aby swoją boiskową postawą dać trochę radości zarówno szwedzkiej diasporze, jak i tym, którzy do Castel di Sangro przybyli po długiej podróży ze Skanii czy Laponii. A czy tę szansę wykorzystały? Cóż, tutaj chyba najbardziej trafną odpowiedzią byłby cytat z niezwykle popularnego wiele lat temu w mediach społecznościowych filmiku: no, tak średnio bym powiedział, tak średnio. To znaczy, jeżeli u kogoś na pierwszym miejscu listy priorytetów było po prostu obejrzenie na żywo zwycięskiego meczu w wykonaniu szwedzkich piłkarek, to taki ktoś z pewnością miał prawo opuszczać stadion w Abruzji w pełni ukontentowany. Tym bardziej, że w cokolwiek niespodziewanym bonusie dostał jeszcze gola zdobytego nie po kolejnym, doprowadzonym do perfekcji stałym fragmencie gry, a po odważnym, indywidualnym rajdzie jednej z naszych skrzydłowych. Końcowy wynik był jednak ze szwedzkiej perspektywy zdecydowanie bardziej satysfakcjonujący niż sama gra, choć trzeba przyznać, że całościowo dzisiejszą potyczkę oglądało się raczej z grymasem niż uśmiechem na ustach, do czego solidarnie przyczyniły się oba zespoły. Co jednak może dziwić, to nie słynące z ostrej i ocierającej się momentami o brutalność gry gospodynie były tego popołudnia głównymi winowajczyniami tego, że mecz w wielu fragmentach był po prostu szarpany i trudno było odnaleźć w nim jakikolwiek rytm. Pod koniec pierwszej części gry sucha statystyka jednoznacznie pokazywała, że to Szwedki faulowały… sześć razy częściej, a mocne ataki Liny Hurtig oraz Nathalie Björn na nogi włoskich piłkarek prawdopodobnie zasługiwały na jeszcze bardziej jednoznaczną reakcję macedońskiej sędzi. Ta ostatnia też nie potrafiła jednak całkowicie zapanować nad boiskowymi emocjami, a zadania nie ułatwiała jej chociażby bez przerwy kontestująca jej decyzje Kosovare Asllani. Gwiazda Milanu momentami sprawiała zresztą wrażenie zawodniczki, która najchętniej sama wzięłaby do ręki gwizdek i nawet jeśli nie kwestionujemy, że być może nie poradziłaby sobie w tej roli wyraźnie gorzej od pani Iwany Projkowskiej, to jednak dla dobra wszystkich nie będziemy może tego sprawdzać.

Wróćmy jednak do spraw czysto sportowych, bo piłkarskich emocji na murawie Stadio Teofilo Patini było tyle, że spokojnie streścimy je wszystkie w jednym, wcale nie przesadnie rozbudowanym akapicie. Zacznijmy może od jedynej tego dnia akcji bramkowej, która to wydarzyła się nam już w 14. minucie. Właśnie wtedy na wysokości koła środkowego piłkę przyjęła Lina Hurtig i z braku innych, ciekawszych opcji postanowiła nieco wspomnianą futbolówkę podprowadzić. I tak sobie biegła, biegła, dalej biegła, znalazła się już w polu karnym, a żadnej z Włoszek ani przez moment nie przeszło przez myśl, że może wcale nie najgłupszą opcją byłoby wywarcie na zawodniczkę Arsenalu jakiejkolwiek presji. Choć z drugiej strony, być może w szaleństwie tym była jednak jakaś pokrętna metoda, bo gdy już w ostatniej chwili na interwencję zdecydowała się Manuela Giugliano, to uczyniła to tak niefartownie, że wyszedł jej z tego niemal idealny pass do Johanny Kaneryd, która takiego prezentu zmarnować absolutnie nie mogła. Poza tą okazją, Szwedki w pierwszej połowie zaprezentowały nam jeszcze minimalnie niecelny strzał głową Stiny Blackstenius, a po przerwie czujność w bramce Laury Giuliani przytłumionym uderzeniem z dystansu przetestowała Kosovare Asllani. I nie licząc nabijanych do pewnego momentu rzutów rożnych (z których tym razem wynikało zadziwiająco niewiele) – to by było w zasadzie na tyle. Gdyby szukać na siłę jakichś plusów, to w początkowej fazie spotkania podobać się mogła płynna wymiana piłki w trójkącie Björn – Angeldal – Kaneryd, dzięki czemu prawe skrzydło funkcjonowało nam do pewnego momentu całkiem znośnie. Po przerwie wyróżniający się wcześniej tercet znajomych z rocznika ’97 gasł nam jednak w oczach, dopasowując się niejako poziomem do swoich koleżanek na placu gry i było to niestety równanie w dół. Zapytacie się więc, co zaproponowały wobec takiego obrotu sprawy Włoszki? Ano jeden celny strzał na przestrzeni ponad stu minut gry, który zresztą żadnym sposobem nie mógł sprawić jakichkolwiek trudności golkiperce klasy Jennifer Falk. Oddajmy jednak sprawiedliwość, że w samej końcówce Azzurre mocno przycisnęły i zarówno przy strzale w słupek Lucii Di Guglielmo, jak i przy główce rezerwowej Cristiany Girelli jednoznacznie dopisało nam szczęście. Potem jeszcze kilka wrzutek na aferę w szwedzką szesnastkę, seria fauli i żółtych kartek, ratowanie skromnego prowadzenia rozpaczliwymi zmianami taktycznymi w piątej minucie doliczonego czasu gry i wreszcie sędzia Projkowska uznała, że wystarczy. Tym jednym gwizdkiem rozjemczyni z Bałkanów zrobiła zresztą niemałą przysługę wszystkim z wyjątkiem Andrei Soncina i jego podopiecznych, ale ewentualne pretensje Włoszki mogą dziś mieć tylko i wyłącznie do siebie. Bo choć obiektywnie na porażkę pewnie nie zasłużyły, to jednak nie zrobiły też wystarczająco dużo, abyśmy mogli z pełną odpowiedzialnością stwierdzić, że końcowy wynik jest z ich perspektywy rażąco niesprawiedliwy. Tak, bezbramkowy remis pasowałby tu lepiej, ale przecież nikt nie kazał kapitance Romy podawać do Kaneryd. A futbol, co wiemy nie od dziś, to przede wszystkim gra błędów.

itaswe

Szwedzka Piłka

Jared Burzynski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error: Content is protected !!