Dzień jeden w roku. Przed półfinałem Hiszpania vs Szwecja
Mundial Reprezentacje Świat

Dzień jeden w roku. Przed półfinałem Hiszpania vs Szwecja

laia

Laia Codina na tegorocznym mundialu pokonywała już między innymi własną bramkarkę (Fot. Jason Anderson)

 And then there were four! Niecały miesiąc temu 32 reprezentacje przyjechały do Australii i Nowej Zelandii z bardzo podobnymi pragnieniami i marzeniami. Jedne wydawały się nieco bardziej realne, inne zdawały się niebezpiecznie zahaczać o półkę z napisem soccer fiction, ale prawda jest taka, że przed pierwszym gwizdkiem meczu otwarcia każda z ekip znajdowała się dokładnie tak samo blisko i jednocześnie tak samo daleko celu. A później piłka zaczęła toczyć się po murawach stadionów w Auckland, Wellington, Brisbane, czy Perth, a każde kolejne rozstrzygnięcie, wśród których nie brakowało bynajmniej tych całkowicie niespodziewanych, zawężało nam grono pretendentów do mistrzowskiego tytułu. Jeszcze w fazie wstępnej z wyścigu wypisały się na przykład złote przed dwoma laty w Tokio Kanadyjki oraz wicemistrzynie Europy z Niemiec, które przecież nawet znajdując się w słabszej dyspozycji, po grupowych rywalkach z Maroka, Kolumbii i Korei Południowej miały się po prostu przejechać. I to jadąc sobie spokojnie na maksymalnie trzecim biegu. Nic takiego nie miało jednak miejsca, a grono przegranych stosunkowo szybko powiększyło się między innymi o skłócone ze sobą i całym światem Norweżki, bezbarwne i sprawiające wrażenie drużyny pozbawionej jakiegokolwiek sensownego konceptu Dunki, czy stanowiące w piłkarskim uniwersum osobny, jednozespołowy zbiór Amerykanki, które po raz pierwszy w nowożytnej erze zakończyły mundial bez medalu. Sport nie znosi jednak próżni, wobec czego nawet odpadnięcie dyżurnych faworytek i obrończyń tytułu nie było w stanie zatrzymać rosnącej już nie tyle z dnia na dzień, co z godziny na godzinę futbolowej gorączki. Ta ogarnęła bowiem cały świat, choć realnie w grze od tron według stanu na dziś pozostały już tylko cztery nacje. W jednym z półfinałów Australia zmierzy się z Anglią, dzięki czemu doskonale znany nam tercet z Vittsjö raz jeszcze stanie przed szansą powstrzymania dowodzonych przez Sarinę Wiegman Lwic. I trochę w ciemno zakładam, że pewnie wielu z was również nie miałoby nic przeciwko temu, aby Katrina Gorry z Charlotte Grant zostały w najbliższych dniach prawdziwymi bohaterkami tłumów. Nas jednak z dość oczywistych względów zdecydowanie bardziej interesuje w tej chwili ta druga strona drabinki, gdzie dziać się może jeszcze więcej i jeszcze ciekawiej.

Gdy ostatni raz Szwedki i Hiszpanki mierzyły się w meczu o punkty, świat wyglądał nieco inaczej niż obecnie. Jak bardzo inaczej? Ano tak, że most nad cieśniną Sund wciąż czekał na oficjalne otwarcie, piłkarskim mistrzem Hiszpanii została Extreamadura (dla niepoznaki jeszcze pod nazwą Puebla), na liście Billboarda pierwsze miejsce okupował utwór Maria Maria Carlosa Santany, Megan Rapinoe przygotowywała gdzieś w północnej Kalifornii imprezę z okazji swoich piętnastych urodzin, a my wszyscy z niecierpliwością i zaciekawieniem wyczekiwaliśmy nadejścia nowego tysiąclecia. Nie zaryzykuję wiele zakładając, że wśród osób czytających właśnie te słowa są i tacy, którzy tamtego świata pamiętać nie mogą. W takich jednak realiach, na kameralnym stadionie w Karlskodze nieopodal Örebro, reprezentacje Szwecji i Hiszpanii zagrały w czerwcu 2000 mecz w ramach eliminacji piłkarskiego EURO 2001. Wynik? Jak najbardziej planowy, czyli 7-0 dla zespołu prowadzonego wówczas od pięciu lat przez Marikę Domanski. Łupem bramkowym podzieliły się Victoria Svensson, Jane Törnqvist, Linda Fagerström, Sara Call oraz Kristin Bengtsson, a szwedzka kadra dała wyraźny sygnał, że już za moment może być ją stać na dokonanie rzeczy wielkich. I tak się w istocie stało, bo choć o awans na niemieckie EURO musieliśmy ostatecznie walczyć w barażach, to dwumecz z Finlandią okazał się wyłącznie formalnością, a same finały – podobnie jak rozgrywany dwa lata później mundial w USA – dostarczyły nam sporo pozytywnych wspomnień. Choć do dziś pewnie wielu z nas nie bez racji twierdzi, że złoty gol to prawdopodobnie jeden z najgłupszych pomysłów FIFA w historii. A konkurencja w tym względzie jest przecież naprawdę spora. O rywalizacji sprzed dwudziestu lat wspominamy jednak nie tylko z kronikarskiego obowiązku, gdyż znów znaleźliśmy się w punkcie, w którym ewentualne zwycięstwo nad Hiszpanią może okazać się zapowiedzią naprawdę historycznych dla szwedzkiego futbolu chwil. Tyle podobieństw, bo są w tym wszystkim także dwie zasadnicze różnice. Pierwsza wygląda tak, że tym razem na ostateczną puentę nie będziemy musieli czekać kilkanaście miesięcy, lecz zaledwie pięć dni. Druga, że o żadnym 7-0 w tym wypadku mowy być nie może, bo hiszpańska piłka z roku 2000 różni się od obecnej mniej więcej tak, jak ówczesna Puebla od współczesnej Barcelony. A to wbrew pozorom mówi naprawdę sporo.

Drużynę ze stolicy Katalonii wspominam nieprzypadkowo, gdyż to właśnie ona pozostaje niedoścignionym wzorcem czegoś, co neutralni kibice zwykli nazywać najbardziej atrakcyjną twarzą piłki nożnej. A jeżeli weźmiemy pod uwagę nasze, europejskie podwórko, to właśnie Hiszpania próbuje z powodzeniem przenosić te metody na niwę reprezentacyjną. Z bardzo dobrym zresztą skutkiem, co w żadnym razie dziwić nie może, gdyż o sile kadry Jorge Vildy stanowią w sporej części właśnie zawodniczki klubu, który w czerwcu tego roku po raz drugi w swojej historii sięgnął po triumf w Lidze Mistrzyń. To znaczy, stanowią o tej sile wtedy, gdy akurat nie strajkują przeciwko metodom swojego selekcjonera, ale na temat tego konfliktu tutaj wypowiadać się nie będziemy. Przede wszystkim dlatego, że ta cytryna została już chyba wyciśnięta do ostatniej kropli i każdy miał mnóstwo czasu, aby wyrobić sobie w tym temacie własną opinię. Suche fakty przedstawiają się jednak tak, że spora część buntowniczek (lub według innej narracji: wojowniczek w słusznej sprawie) z okazji mundialu do kadry wróciła, co zdecydowanie jeszcze bardziej zwiększyło jej potencjalną siłę rażenia. A ta nawet wcześniej wydawała się być niesamowita, o czym sami przekonaliśmy się podczas meczu towarzyskiego w Kordobie. To znaczy, dwadzieścia początkowych minut wyszło nam nawet całkiem nieźle, ale jak Marta Cardona z Atheneą del Castillo zdecydowały się trochę podkręcić imprezę, to pozostało nam głównie przesuwanie się i bieganie za piłką. Bo ta ostatnia znajdowała się niezmiennie w posiadaniu Hiszpanek, które mają to do siebie, że futbolówki zdecydowanie oddawać rywalkom nie lubią. I dokładnie tego samego spodziewamy się we wtorek w Auckland, choć tym razem będziemy przesuwać się za Aitaną Bonmati, Marioną Caldentey, czy Salmą Paralluelo. Ale zadania z pewnością nam to nie ułatwi. Jasne, swoje lepsze momenty tez mieć będziemy, ale przebłysk zdrowego rozsądku podpowiada, że statystyki posiadania piłki najpewniej wygrać się jednak nie uda.

W czym zatem możemy upatrywać szans? Na pewno nie w tym, czego w pełni zasadnie próbowały chociażby Zambijki lub Holenderki. Ich pomysłem numer jeden było bazowanie na dynamice odpowiednio Barbry Bandy oraz Linneth Beerensteyn, ale Stina Blackstenius zdecydowanie nie jest typem szybkościowym, a błyskawiczne przyspieszenie do trzydziestki absolutnie nie znajduje się na liście jej największych, piłkarskich atutów. Jakąś wskazówkę może za to stanowić fakt, że hiszpańska defensywa zdecydowanie nie stanowi monolitu i nadspodziewanie często da się wprowadzić w jej szeregach popłoch jednym, niekonwencjonalnym zagraniem. Niesamowicie efektywnie w meczu fazy grupowej korzystały z tego Japonki, ale kto wie, czy jeszcze bardziej wartościową wskazówką dla Gerhardssona i jego sztabu nie powinien być lutowy mecz Hiszpanek z Australią. Inna sprawa, że kilka razy zasieki postawione przez podopieczne trenera Vildy bez większego trudu pokonały nawet Norweżki, ale akurat tamto spotkanie było tak bardzo towarzyskie, że rozegrano je na Ibizie. Mówiąc jednak już całkiem poważnie, o ile Ona Battle to na tę chwilę jedna z najlepszych bocznych defensorek w Europie, która na dodatek na lewej flance potrafi radzić sobie prawie tak samo dobrze jak na prawej, o tyle Irene Paredes, Ivana Andres, czy Laia Codina prezentują dyspozycję mocno nierówną i nawet hiszpańscy fani nie mają pojęcia, czego akurat danego dnia można się w ich wydaniu spodziewać. Taki stan rzeczy dziwi szczególnie w przypadku pierwszej z wymienionych, ale czasy, w których Paredes była dosłownie żywą legendą PSG, należą już zdecydowanie do przeszłości, a błędy i kiksy przytrafiają się 32-letniej stoperce zdecydowanie częściej niż na którymkolwiek z wcześniejszych etapów jej kariery.

Nie mamy pojęcia, dlaczego selekcjoner Vilda zdecydował się już podczas turnieju na roszadę w bramce i zastąpienie Misy Rodriguez Cataliną Coll, ale żadnej z wymienionych zdecydowanie nie nazwalibyśmy wartością dodaną ekipy La Roja. W tym miejscu koniecznie musi znaleźć się jednak adnotacja, że przecież my także rozpoczynaliśmy turniej z ogromną niepewnością co do dyspozycji bramkarek, a później przyszedł mecz przeciwko USA i chyba nie trzeba przypominać, kto ratował nas w drugiej połowie kilkoma fenomenalnymi interwencjami. Zecira Musovic rozegrała wówczas swój zdecydowanie najlepszy mecz od ponad ośmiu lat i nie jest ani trochę wykluczone, że na przykład taka Coll zechce za kilkadziesiąt godzin pójść w jej ślady. Tym bardziej, że mundial bardzo lubi kreować nieoczywiste bohaterki, o czym dopiero co przekonała się chociażby Clare Hunt. O ile dobra dyspozycja golkiperki rzeczywiście może stanowić dla Hiszpanów miłą niespodziankę, o tyle solidna postawa zawodniczek z przednich formacji jest nawet nie spodziewana, ale wręcz oczekiwana. Tutaj o żadnych słabych punktach mowy być nie może, choć malkontenci czasami potrafią zarzucać zawodniczkom z Półwyspu Iberyjskiego bezsensowne klepanie wszerz boiska, czy wnoszące bardzo niewiele wymienianie między sobą tysiąca podań. To wszystko jednak wyłącznie pozory, bo w tym hiszpańskim graniu zdecydowanie jest metoda, a potencjalne zagrożenie dla rywalek czai się w każdej sekundzie meczu i w każdym sektorze boiska. Dopóki zachowujesz pełną koncentrację, a do tego starcza ci sił, to faktycznie możesz zapędy La Roja skutecznie neutralizować. Ale naprawdę wystarczy jedna, krótka chwila dekoncentracji lub jedno nawet minimalne spóźnienie, a Gonzalez, Redondo lub Bonmati wykorzystają to w sposób całkowicie bezwzględny. Dunki na EURO długo broniły się naprawdę dzielnie, ale pozornie błaha pomyłka z 90. minuty poskutkowała tym, że na koniec zostały z niczym. A my przecież znamy nasze zawodniczki i choć kochamy je miłością niemal bezgraniczną, to jednak wiemy, że akurat Ilestedt, Eriksson, czy Andersson mają do siebie to, że czasami zdarzy im się drobna, boiskowa drzemka. I mając to na uwadze, Hiszpania wydaje się być dla nich zdecydowanie najbardziej wymagającym z dotychczasowych rywali. Tym bardziej, że w nogach są już dwa ekstremalnie trudne mecze.

Analizując na chłodno szanse we wtorkowym półfinale, to w Hiszpankach z wielu względów należałoby upatrywać wyraźnych faworytek tej potyczki. I nawet jeśli przed rywalizacją z USA i Japonią rozkład sił wyglądał dość podobnie, to jednak tutaj ewentualne dysproporcje wydają się być jeszcze wyraźniejsze i niełatwe do skutecznego zasypania. Co to może oznaczać? Tegoroczny turniej sugeruje, że… absolutnie nic i właśnie dlatego we wtorkowy poranek znów zasiądziemy do piłkarskiego seansu z wielkimi nadziejami. Tak, na tym mundialu na pewno rozegramy jeszcze dwa mecze, ale byłoby naprawdę super gdyby ten drugi trafił nam się na przykład w niedzielę. Wiecie, chociażby dlatego, że z tym dniem tygodnia mamy ostatnio całkiem przyjemne wspomnienia.

Jared Burzynski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.

error: Content is protected !!