A to dlatego, że po przerwie to Szwedki wydawały się przejmować inicjatywę i to z ich strony wreszcie doczekaliśmy się jakichkolwiek ofensywnych konkretów. W tej fazie meczu mocno uaktywniła się Johanna Kaneryd i to ona do spółki z Fridoliną Rolfö dała w okolicach 60. minuty sygnał do zdecydowanie odważniejszych ataków. To wszystko niemal natychmiast przełożyło się na większą liczbę stałych fragmentów gry, ale dyrygowane przez duet Boye – Ballisager Dunki zadziwiająco spokojnie kasowały kolejne wrzutki w szesnastkę Larsen. Niepowodzeniem zakończyła się także próba aktywizacji prostopadłymi podaniami Stiny Blackstenius (a następnie Rebecki Blomqvist), co wynikało przede wszystkim z tego, iż dobrego dnia nie miała w piątek ani snajperka Arsenalu, ani super-rezerwowa Wolfsburga. Te same słowa można byłoby jednak metodą kopiuj-wklej odnieść dziś do wielu szwedzkich piłkarek, w tym do obu trybików nieco eksperymentalnie zestawionego środka pomocy. Zarówno o Hannie Bennison, jak i o Julii Zigiotti nie tak dawno rozmawialiśmy w kontekście tego, iż żadna z nich dawno nie rozegrała w kadrze naprawdę udanego meczu, w którym to jej postawa miałaby decydujący wpływ na ocenę naszego zespołu. Dziś obie dostały szansę w wyjściowej jedenastce i … niestety nie możemy powiedzieć, aby dokonała się w tej kwestii jakaś aktualizacja. Tak, pomocniczka Evertonu pokazywała się przy rzutach wolnych, miewała fragmenty, kiedy to grała na naprawdę przyzwoitym procencie udanych, otwierających podań, ale to wszystko zdecydowanie zbyt mało w kontekście potencjalnej kreatorki gry szwedzkiej drugiej linii. Zigiotti natomiast jak zwykle imponowała ambicją i zaangażowaniem, ale tutaj również mówimy wyłącznie o absolutnym minimum, którego oczekujemy od każdej reprezentantki. Swojego piętna na dzisiejszym widowisku nie odcisnęły także dwie inne pomocniczki, co trochę dziwi szczególnie w przypadku brylującej ostatnimi czasy na boiskach FA WSL Filippy Angeldal. Zawodniczka Manchesteru City dostała jednak od trenera Gerhardssona zaledwie nieco ponad dwadzieścia minut i mamy nadzieję, że w zdecydowanie dłuższym wymiarze będziemy mogli obejrzeć ją we wtorek przeciwko Norwegii.
Plusem meczu po szwedzkiej stronie bez większych sporów możemy nazwać Johannę Kaneryd, przebłyski dobrej gry pokazały nam także Rolfö, Eriksson, czy Sandberg, ale to wszystko nie wystarczyło ostatecznie do tego, aby choć raz skutecznie rozmontować duńską defensywę. W doliczonym czasie gry nieoczekiwanie ukłuły za to rywalki, choć w tej konkretnej sytuacji to do nich delikatnie uśmiechnęła się fortuna. A to dlatego, że minimalny rykoszet po centrze Katrine Veje sprawił, iż zagrana przez nią futbolówka spadła idealnie na głowę nabiegającej na dalszy słupek Stine Larsen. Napastniczka Häcken takich sytuacji marnować nie zwykła, dzięki czemu – zupełnie jak przed trzema laty – reprezentacja Danii pokonała Szwecję po golu w ostatniej z doliczonych minut. Czy zasłużenie? Być może, choć na przykład takie 0-0 również nie skrzywdziłoby dziś żadnej z drużyn. Czysto piłkarsko o kwietniowej batalii w stolicy Skanii nie będzie się raczej długo rozprawiać, ale niemałą furorę zrobiły za to dwa wydarzenia towarzyszące. Jednym z nich było przekazanie oficjalnych podziękowań Lisie Dahlkvist, która przez kilkanaście lat uzbierała aż 134 występy w reprezentacyjnych barwach, stając się po drodze symbolem numer jeden srebra Igrzysk w Rio de Janeiro. Drugim natomiast prezentacja wyjazdowej wersji koszulek, w których kadrowiczki Gerhardssona zagrają latem na boiskach Nowej Zelandii i (miejmy nadzieję) Australii. Dlaczego wyjazdowej? Cóż, pół-żartem można powiedzieć, że akurat w przypadku rozgrywanego akurat w Malmö meczu z Danią, to historycznie wszystko nawet się zgadza…