Zakończyły się zmagania w ramach 8. kolejki najwyższej klasy rozgrywkowej we Francji. Nie obyło się bez niespodzianek, które w głównej mierze przyczyniły się do tego, że jak na taki etap sezonu, za plecami czołowej trójki mamy… długo, długo nic. Trzeba jednak otwarcie przyznać, że te niespodziewane rezultaty to w głównej mierze gorsza postawa faworytek aniżeli wyjątkowo solidna dyspozycja „under dogów” .
Dijon – Fleury 91: Co mogło cieszyć sympatyków naszego kraju, zarówno Małgorzata Grec, jak i Ewelina Kamczyk wyszły na murawę od początku. I to właśnie defensorka, o której występ można było drżeć, mogła cieszyć się z prowadzenia jako pierwsze. W 12. minucie akcję skutecznie wykończyła Jenna Dear. Jak się miało okazać, to były miłe złego początki. Ledwie kilka minut później Batcheba Louis wykorzystała podanie polskiej pomocniczki i z powrotem mieliśmy remis. Końcówka połowy to pokaz siły przyjezdnych. W 37. minucie bramkę samobójcza zdobyła obrończyni gospodyń, Cecille Sandvej. Nie minęły nawet trzy minuty, a Louis skompletowała dublet i Fleury miało już dwa gole przewagi. Najwidoczniej było im za mało, gdyż w 43. minucie podwyższyła Le Garrec. W drugiej części gry mogliśmy oglądać zdecydowanie bardziej zachowawcze zagrania. Dijon nie miało argumentów, by nawiązać walkę, a ich rywalki ustaliły poniekąd rezultat i nie musiały się forsować. Ta, która zamknęła bramką pierwszą połowię, na kilkadziesiąt sekund przez zakończeniem regulaminowego czasu gry, ustaliła wynik na 5:1.
Guingamp – Paris FC: Zgodnie z wszelkimi przewidywaniami, przyjezdne weszły mocno w mecz, chcąc jak najszybciej pozbawić jakichkolwiek złudzeń ostatniej w tabeli drużyny. Swoje indywidualne show w minucie trzynastej Clara Mateo. Po tej bramce gospodynie nieco zebrały się w obronie i skutecznie powstrzymywały zakusy przeciwniczek, jednak nie miały one żadnej siły w ataku, która by pozwoliła im marzyć o chociażby wyrównaniu. Pod koniec pierwszej połowy obrona Giungamp nie wytrzymała naporu przyjezdnych i w przeciągu trzech minut Mateo dwukrotnie wpisała się na listę strzelczyń. Skompletowała tym samym hat – tricka i dała swej drużynie prawie stuprocentową gwarancję wywiezienia z obcego terenu kompletu punktów. Nie za bardzo jest co odnotować w kontekście drugiej połowy, bowiem faworytki zwolniły tempo, dostosowując się do oponentek. Więcej trafień nie mieliśmy przyjemności oglądać; ekipa ze stolicy dopisała sobie pewne trzy „oczka”.
Montpellier – Soyaux: Jakież było zdziwienie kibiców gospodyń, kiedy to pierwsze minuty wcale nie zwiastowały dominacji zajmującej czwarte miejsce w tabeli drużyny. Mało tego, to przyjezdne, które walczą o pozostanie w najwyższej dywizji, lepiej weszły w to spotkanie, czego efektem było wywalczenie przez nie rzutu karnego. Ten został zamieniony na gola w 13. minucie przez Laurę Bourgoin i sensacyjne prowadzenie stało się faktem. Podrażnione tym stanem rzeczy Montpellier ruszyło do ataku, czego efektem były dwa szybkie ciosy, wymierzone odpowiednio przez Leę Khelifi oraz Nerillę Mondesir. Także sytuacja dość szybko się unormowała i choć przewaga nadal wyraźnie się nie zarysowywała, rezultat był korzystny i w teorii wystarczyło go utrzymać. Gdy już wydawało się, że po nieudanych próbach i wielokrotnie popełnianych błędach, Soyaux nie da rady odwrócić losów spotkania, wtem w 84. minucie gola na wagę punktu zdobyła Jessy Roux. Niespodziewanie zatem przyjezdne urwały remis.
Reims – Rodez: Ciężko cokolwiek wspomnieć o spotkaniu piątej przed rozpoczęciem kolejki drużyny z beniaminkiem, który na ten moment pozostanie w strefie spadkowej. Choć w większości aspektów statystycznych jak posiadanie piłki, ilość podań czy kreowane szanse, zgodnie z założeniem lepsza była drużyna, której rezerwową bramkarką jest Kinga Szemik, nie potrafiła przełożyć tego na wynik. Jak powszechnie wiadomo, same statystyki nie grają i to dobitnie było widać w czwartym z sobotnich starć. Analogicznie, skazywane na pożarcie Rodez nie tyle przez cały mecz dzielnie się broniło, co w większości przypadków nawet nie było potrzeby angażowania się w skuteczny odbiór. Mecz błędów, niewykorzystanych szans, które i tak w głównej mierze nie były klarowne. Bezbramkowy remis sprawił, że przyjezdne dalej są „przyklejone” w tabeli do Soyaux, zaś Reims spadło na szóstą lokatę kosztem Fleury 91.
Bordeaux – PSG: Klasycznie w tym sezonie, przez bardzo długi fragment gry przyjezdne dominowały, jednak brakowało za każdym razem umieszczenia piłki w bramce. Dominacja zespołu z Paryża nie ulegała żadnej wątpliwości i patrząc na różnicę klas, pierwszy gol przyszedł niezwykle późno. Jak to jednak mawiają „lepiej późno niż wcale” . W pierwszej minucie doliczonego czasu gry po rzucie rożnym piłkę do siatki skierowała Diani. Bramka do szatni wyraźnie podłamała gospodynie, gdyż w 58. minucie dały w bardzo łatwy sposób ograć się Sandy Baltimore i mieliśmy już 2:0. „Kropkę nad i” postawiła w 71. minucie Jean – Francois i Paryżanki mogły się cieszyć z kolejnej wygranej.
Olympique Lyon – Le Havre: Mistrzynie Francji od pierwszego gwizdka narzuciły swoje tempo i lepszy z tegorocznych beniaminków musiał dostosować się do warunków narzucanych przez ekipę z Lyonu i przez dłuższą część meczu się bronić. Trzeba przyznać, że w pierwszej połowie los był dla przyjezdnych łaskawy, gdyż większość strzałów była zbyt słaba lub niecelna, by zagrozić bramce, strzeżonej przez Philippe. Najlepsza z prób zatrzymała się na poprzeczce. Jednak w 49. minucie 31 – letnia bramkarka nie miała większych szans po precyzyjnym strzale Lindesy Horan z rzutu wolnego. Do samego końca gospodynie kontrolowały przebieg wydarzeń i tworzyły kolejne szanse, lecz albo ponownie obramowanie ratowało Le Havre, albo bramkarka cudownie interweniowała. Nawet, gdy w 83. minucie piłka znalazła drogę do bramki, odgwizdano spalonego. Tym samym skromnie, ale Olympique Lyon wygrywa kolejny mecz ligowy i wciąż przewodzi reszcie stawki.
Tabela Division 1 Feminine prezentuje się następująco: