
Piłkarki Göteborga, ze szczególnym uwzględnieniem Filippy Angeldal, zagrały w Trnawie naprawdę świetne spotkanie (Fot. Radovan Stoklasa)
Nieczęsto mamy okazję oglądać mecze reprezentacji Szwecji w grudniu, szczególnie jeśli mówimy tu o eliminacjach do wielkich, piłkarskich turniejów. Zwariowany na każdej możliwej płaszczyźnie rok 2020 przyniósł nam jednak i taką sposobność. Starcie na pustym obiekcie w Trnawie nie miało już żadnego wpływu na ostateczną kolejność w tabeli grupy F, ale kadra Petera Gerhardssona i tak przystąpiła do niego na maksymalnym poziomie koncentracji. Wola zwycięstwa w dobrym stylu nad niżej notowanym rywalem widoczna była w poczynaniu szwedzkich piłkarek od pierwszej do ostatniej minuty, co mając na uwadze różnicę potencjałów obu ekip, błyskawicznie przełożyło się na obraz gry, a w konsekwencji również na końcowy rezultat. Skalę dominacji naszej kadry najlepiej oddaje fakt, że przez cały mecz Słowaczki zaledwie raz skutecznie zagroziły bramce Jennifer Falk, ale nawet wówczas golkiperka Göteborga nie została zmuszona do interwencji. Ta wiele mówiąca statystyka jest jednak wypadkową solidnej i zdyscyplinowanej postawy całej szwedzkiej jedenastki, zaczynając od niemal bezbłędnych dziś defensorek, a kończąc na mającej w tym meczu ogromnego pecha Stinie Blackstenius. 24-letnia napastniczka pokazała się bowiem z naprawdę udanej strony i tylko brak elementarnego szczęścia sprawił, że znów przyszło jej kończyć mecz bez indywidualnej zdobyczy bramkowej.
Snajperkę Göteborga w strzelaniu goli skutecznie wyręczyła jednak klubowa koleżanka. Dla mającej za sobą średnio udany sezon Filippy Angeldal mecz w Trnawie był zaledwie piątym występem w reprezentacyjnych barwach, ale nie mamy najmniejszych wątpliwości, że oto właśnie pierwszy dzień grudnia 2020 na zawsze zapisał się w jej pamięci. Była piłkarka między innymi Hammarby oraz Linköping dwukrotnie pokonała bowiem słowacką bramkarkę Korenciovą, otwierając i zamykając wynik meczu. Jej gole przedzieliły jeszcze cztery trafienia, z których każde miało swoją wymowę. Jonna Andersson i Rebecka Blomqvist właśnie na słowackiej ziemi otworzyły swój bramkowy dorobek w kadrze A (ta ostatnia formalnie dokonała tej sztuki jeszcze jako zawodniczka Göteborga), zaś rekonwalescentka Fridolina Rolfö udanie zrehabilitowała się za fatalne pudło z ubiegłotygodniowej konfrontacji z Eintrachtem Frankfurt, tym razem zachowując zdecydowanie więcej zimnej krwi w polu karnym rywalek. Ze swojego gola cieszyć mogła się ponadto stoperka turyńskiego Juventusu Linda Sembrant, która raz jeszcze przekonała wszystkich, że przy ofensywnych stałych fragmentach gry jej obecność w szesnastce przeciwniczek zawsze zwiastuje im nie lada kłopoty. Zwycięstwo Szwedek mogło, a być może powinno być jeszcze bardziej okazałe, ale po strzałach Blackstenius i Anvegård futbolówka za żadne skarby nie zamierzała wpadać do siatki, a rzut karny egzekwowany przez Seger skutecznie na rzut rożny sparowała Korenciova. Inna sprawa, że akurat w tej ostatniej sytuacji podopieczne trenera Gerhardssona i tak kilkadziesiąt sekund później cieszyły się z gola.
Moglibyśmy oczywiście na siłę szukać problemów, zauważając na przykład, że aż cztery z sześciu szwedzkich goli padły bezpośrednio po stałych fragmentach gry i był to kolejny w tych eliminacjach mecz, w którym to właśnie ten element piłkarskiego rzemiosła stanowił zdecydowanie najgroźniejszą broń w naszym arsenale. Moglibyśmy klatka po klatce analizować zachowanie słowackich defensorek po dośrodkowaniach Asllani w ich pole karne i utyskiwać, że w finałach Igrzysk lub EURO raczej nie spotkamy się z sytuacją, w której cztery szwedzkie zawodniczki pozostaną w analogicznym przypadku bez jakiegokolwiek krycia. Możemy jednak równie dobrze zauważyć, że gdyby tylko fortuna zechciała uśmiechnąć się dziś do nas nieco szerzej, to goli z gry także mogło paść na stadionie w Trnawie zdecydowanie więcej. Przecież mecz, w którym dobrze dysponowaną Blackstenius cztery razy milimetry dzieliły od pełni szczęścia, ze statystycznego punktu widzenia po prostu nie ma prawa się powtórzyć. Możemy cieszyć się, że wchodzące przy rozstrzygniętym już wyniku Eriksson, Jakobsson, czy Schough dają fenomenalne zmiany i wprowadzają do gry szwedzkiego zespołu mnóstwo ożywienia. Możemy wreszcie celebrować każdego spośród czterdziestu zdobytych w zakończonych właśnie eliminacjach goli i choć zarówno ich formuła, jak i sposób ich rozgrywania momentami budziła jak najbardziej słuszny gniew, to akurat do naszych piłkarek pretensji nie możemy mieć żadnych. One zrobiły dokładnie to, co do nich należało i czego od nich oczekiwaliśmy, kolejny raz stając na wysokości zadania. Tylko tyle i aż tyle. Ot, nowa normalność, która jeszcze nie tak dawno wcale nie była przecież czymś oczywistym. A skoro tak, to cieszmy się chwilą i … do zobaczenia w nowym roku!
Jared Burzynski