0-0 do przerwy? Nic nie szkodzi! Kadra Petera Gerhardssona kolejny raz udowodniła nam, że – zgodnie z maksymą naszego selekcjonera – ważniejsze jest kto kończy, a nie kto zaczyna mecz. W deszczowej Bretanii szwedzkie piłkarki przez ponad dwie godziny (wliczając w to nieplanowaną przerwę pogodową) nieustannie biły głową w chilijski mur, ale w decydującym momencie potrafiły go skruszyć. I ponownie spory udział w wydartym w ostatnim kwadransie zwycięstwie miały zawodniczki, które rozpoczęły mecz na ławce rezerwowych. Tak, tym razem nie ma najmniejszych wątpliwości, że na mundial zabraliśmy 23 osoby do gry.
Zanim jednak odetchnęliśmy z ulgą za sprawą Kosovare Asllani oraz Madelen Janogy, szwedzkie piłkarki wystawiły swoich kibiców na swoistą próbę nerwów. A można było jej uniknąć, gdyby tylko Christiane Endler nie popisała się kapitalnym refleksem, broniąc strzał Lindy Sembrant. Była już kapitanka Montpellier zrobiła absolutnie wszystko jak należy, ale golkiperka PSG bezbłędnie odczytała tor lotu futbolówki i sytuacyjną interwencją zapobiegła utracie gola. Chilijską bramkarkę przed przerwą przetestować chciała jeszcze Stina Blackstenius, ale po akcji duetu Rubensson – Rolfö, snajperka Linköping przeniosła piłkę wysoko nad poprzeczką. Debiutujące w finałach mistrzostw świata zawodniczki z Ameryki Południowej w pierwszej połowie ograniczały się głównie do defensywy, ale strzał z dystansu Karen Arayi sprawił, że obecni na stadionie w Rennes szwedzcy fani na moment wstrzymali oddech. Na szczęście skończyło się na strachu.
Po przerwie obraz gry nie uległ zmianie, w przeciwieństwie do warunków atmosferycznych na Roazhon Park. Przy akompaniamencie coraz mocniej padającego deszczu i rozświetlających bretońskie niebo błyskawic, podopieczne Petera Gerhardssona wciąż prowadziły grę, ale chwalić w ich poczynaniach mogliśmy głównie wysoki procent celnych podań w środkowej strefie boiska oraz mnogość proponowanych wariantów rozegrania akcji ofensywnych. Niezmiennie brakowało natomiast tego ostatniego, otwierającego drogę do bramki zagrania, które zaskoczyłoby zdyscyplinowaną chilijską defensywę. Gdy w 72. minucie gry meksykańska sędzia zaordynowała około 40-minutową przerwę ze względu na niebezpieczne warunki pogodowe, nastroje w szwedzkim obozie były dalekie od idealnych, ale podczas kadencji obecnego selekcjonera nauczyliśmy się, że z wyciąganiem jakichkolwiek wniosków zawsze warto zaczekać do końcowego gwizdka. I rzeczywiście – tuż po wznowieniu gry wyraźny sygnał do ataku dała Sofia Jakobsson. Z jej strzałem poradziła sobie jeszcze Endler, ale niespełna dziesięć minut później wreszcie udało się otworzyć wynik. Bramkową akcję napędziła nasza super-jokerka Madelen Janogy, następnie przebitkę w polu karnym wygrała inna rezerwowa Anvegård, a gdy w wyniku klasycznego bilarda futbolówka znalazła się pod nogami Kosovare Asllani, można było spokojnie unieść ręce do góry. Pomocniczka Linköping takich okazji marnować bowiem po prostu nie zwykła. W doliczonym czasie gry nie mające do stracenia nic oprócz kolejnych goli Chilijki spróbowały ruszyć nieco odważniej do przodu, Francisca Lara oddała nawet sytuacyjny strzał na bramkę Lindahl, ale to do Janogy należało dziś ostatnie słowo. Skrzydłowa Piteå – podobnie jak tydzień temu przeciwko Korei – zdecydowała się na rajd na bramkę rywalek i po slalomie między zawodniczkami z Ameryki Południowej uderzyła tak, że Endler nie miała prawa tego odbić.
Trzy punkty na otwarcie wielkiej imprezy muszą cieszyć, podobnie zresztą jak postawa trójki rezerwowych. Jasne, możemy czepiać się zbyt małej liczby wykreowanych sytuacji lub przedłużających się fragmentów monotonnej gry, ale nie zapominajmy, że na przykład inauguracja brazylijskich Igrzysk wcale nie była w naszym wykonaniu bardziej efektowna. Na mundialu na koniec zwycięża ten, kto będąc świadomym własnych ograniczeń, potrafi zrobić najlepszy użytek ze swoich atutów. A to ostatnie dziś reprezentantkom Szwecji się udało. Nie każdy jest w stanie pokonywać rywalki różnicą trzynastu goli, jak w zakończonym właśnie meczu zrobiły to piłkarki z USA, ale na koniec dnia dziesięć zwycięstw w stosunku 1-0 jest warte więcej niż jedno 10-0. Dlatego, doceniając oczywiście boiskowy wyczyn Alex Morgan i jej koleżanek, potrafmy cieszyć się z naszych małych sukcesów. Dziś, zgodnie z planem, wykonaliśmy pierwszy krok w kierunku fazy pucharowej, a Tajlandii też zdążymy trochę postrzelać. Ile? Ważne, aby przynajmniej o gola więcej niż one nam.
Jared Burzynski
Szwedzka Piłka