Dokładnie miesiąc po wspaniałej, duńskiej wiktorii, kadra Petera Gerhardssona znów wybiegła na boisko. Stawka meczu na pierwszy rzut oka była tym razem nieporównywalnie mniejsza, ale sam selekcjoner zapewniał, że starcie z Norwegią jest dla niego pierwszym z dziesięciu sprawdzianów, które mają stanowić właściwą bazę pod udany występ na francuskim mundialu. Rywalizacji w deszczowym (to już staje się powoli tradycją przy okazji meczów reprezentacji!) Helsingborgu towarzyszyło więc sporo emocji i choć szwedzkim piłkarkom ani na moment nie udało się wskoczyć na poziom zaprezentowany cztery tygodnie wcześniej w Viborgu, to kilka niezwykle cennych wniosków jak najbardziej możemy z dzisiejszej potyczki wyciągnąć.
Pierwszy z nich jest taki, że przynajmniej na ten moment Anna Anvegård niekoniecznie jest optymalnym wyborem na pozycję numer dziesięć. Dla 20-latki z Växjö nie był to oczywiście pierwszy w karierze występ w tej roli, ale ostatnimi czasy zdecydowanie częściej możemy oglądać byłą gwiazdę młodzieżowych reprezentacji Szwecji w formacji ofensywnej i trudno oprzeć się wrażeniu, że to właśnie tam czuje się ona najbardziej swobodnie. Wystarczyło zresztą, że na nieco ponad dwadzieścia minut przed końcem Anvegård została zmieniona przez Kosovare Asllani i przeskok jakościowy był aż nadto widoczny. Stosunkowo dyskretny występ zaliczyła również ustawiona u boku Caroline Seger Julia Karlernäs, która jak najbardziej ustrzegła się rażących błędów, ale w grze do przodu wybierała z reguły najprostsze rozwiązania. Noty pomocniczce Piteå nie podnosi (ale i nie obniża) również zachowanie przy bitym przez Magdalenę Eriksson stałym fragmencie gry. Karlernäs idealnie w tempo wyszła do zagranej przez defensorkę londyńskiej Chelsea futbolówki, całkowicie gubiąc przy tym krycie, ale pomimo naprawdę dobrego ustawienia nie była w stanie oddać groźnego strzału głową na norweską bramkę. Tym, co irytowało nas jednak zdecydowanie najbardziej, okazały się mnożące się w zasadzie od pierwszej do ostatniej minuty niecelne podania, które nie pozwalały nam złapać właściwego rytmu gry. Złe zagrania i całkowicie niewytłumaczalne kiksy przytrafiały się wszystkim zawodniczkom bez wyjątku, począwszy od Hedvig Lindahl, a skończywszy na napastniczkach. Wiadomo, że w konstruowaniu akcji ofensywnych nie pomagała ani zmoczona rzęsiście padającym deszczem murawa, ani wysoko pressująca Norwegia, ale jednak od piłkarek tej klasy powinniśmy wymagać zdecydowanie większej dokładności. A tej w grze szwedzkiej kadry naprawdę trudno było się doszukać.
Jeśli jednak my zaczęliśmy nasze podsumowanie od narzekania, to co mają w tej chwili powiedzieć Norweżki? Defensywa gości istniała dziś wyłącznie na papierze i chyba wszyscy zrozumieli dlaczego Maren Mjelde tak często występuje u Martina Sjögrena na środku obrony. Pod jej nieobecność norweska defensywa sypała się jak przysłowiowy domek z kart, a ubrane na czerwono piłkarki tak ochoczo rozdawały prezenty, że aż trzeba było zerknąć w kalendarz, czy przypadkiem nie zbliża się Nowy Rok. Pierwszy gol dla Szwecji padł w momencie, gdy gra podopiecznym Petera Gerhardssona wybitnie się nie kleiła, ale sekwencja fatalnych błędów po stronie gości pozwoliła nam całkowicie niespodziewanie otworzyć wynik meczu. Karuzelę pomyłek rozpoczęła słusznie nazywana jednym z największych odkryć norweskiego futbolu Guro Reiten, wycofując piłkę do … nikogo. Przytomne zachowanie Mimmi Larsson pozwoliło zabrać się z akcją Olivii Schough, ale skrzydłowa Göteborga cały czas czuła na sobie oddech Kristine Leine. Ta ostatnia nie uznała jednak za stosowne odważniej zaatakować szwedzkiej piłkarki, a że z opóźnieniem i mało energicznie zareagowała również Ingrid Hjelmseth, sygnalizowany strzał po ziemi przyniósł nam pierwszego gola. Drugi, zdobyty także przed przerwą, padł w jeszcze bardziej kuriozalnych okolicznościach. Rajd Eriksson lewym skrzydłem należy jak najbardziej pochwalić, ale wydawało się, że norweskie obrończynie bez większych problemów poradzą sobie z jej dośrodkowaniem. Stało się jednak dokładnie odwrotnie; najpierw Kristine Minde skierowała piłkę pod nogi Sofii Jakobsson, a chwilę później Leine do spółki z Thorisdottir dobiły ją do własnej bramki. Seria hojnych podarunków od rywalek trwała jednak w najlepsze i na przykład Ingrid Moe Wold tuż przed przerwą omal nie zapewniła nam trzeciego gola. Tym razem Schough pomyliła się jednak w bardzo dogodnej sytuacji.
Paradoksalnie, to Norweżki były zespołem, który potrafił od początku do końca stworzyć sobie więcej bramkowych okazji. Doskonale pamiętamy chociażby strzał w poprzeczkę w wykonaniu Fridy Maanum, czy też dwie minimalnie niecelne próby z dystansu w wykonaniu Caroline Hansen. Już po przerwie szansę na rehabilitację za sytuację z 13. minuty zmarnowała Reiten, a Herlovsen nie trafiła z kilku metrów do pustej bramki (tutaj akurat nie popisała się Sembrant). Urodzona w Niemczech była gwiazda Lyonu swojego gola ostatecznie i tak jednak zdobyła i choć w momencie podania od Synne Hansen znajdowała się na minimalnym spalonym, to trzeba przyznać, że z przebiegu gry ta bramka się gościom należała. W samej końcówce – za sprawą rezerwowych Asllani, Blackstenius i Rubensson – Szwedki raz jeszcze spróbowały odważniej zaatakować, ale wieńczącego zwycięski mecz celnego strzału na bramkę Fiskerstrand nie udało im się oddać.
Właśnie temu służą mecze towarzyskie, żeby testować i próbować różne rozwiązania – powiedział na gorąco po meczu Peter Gerhardsson. Jestem zadowolony z wyniku, ale jak najbardziej pewne aspekty naszej gry ofensywnej powinny wyglądać zdecydowanie lepiej. Spodziewaliśmy się ciężkiego meczu pomiędzy dwiema drużynami, które lubią grać wysokim pressingiem i to dostaliśmy. Norwegia potrafiła z niego wychodzić i pokazała nam, nad czym musimy jeszcze pracować. To był naprawdę pożyteczny mecz w przygotowaniach do mistrzostw świata. Mecz, którego potrzebowaliśmy – zakończył selekcjoner, który w tej roli nie przegrał jeszcze ani jednego meczu na szwedzkiej ziemi. Ta statystyka pozostanie zresztą aktualna przynajmniej przez kilka najbliższych miesięcy, gdyż do końca roku czekają nas już tylko spotkania wyjazdowe. Przed własną publicznością przyszło nam pożegnać rok 2018 zwycięstwem i choć nie było ono może najpiękniejsze spośród tych, które odnieśliśmy za kadencji Gerhardssona, to jak najbardziej warto za nie tej drużynie podziękować. A we wtorek … czas na misję Italia!
Jared Burzynski
1 Comment