Dyskusje i polemiki na temat siły poszczególnych lig przypominają nieco te o jajku i kurze. Każdy ma w tej debacie swoje argumenty (bardziej lub mniej trafne), ale czy choć trochę przybliżają nas one do poznania obiektywnej prawdy? W swojej książce postawiłem tezę, że oszacowanie dokładnej wartości sportowej każdej z lig, a następnie uszeregowanie ich w kolejności od najlepszej do najsłabszej, jest w zasadzie niemożliwe i już na wstępie chcę wyraźnie zaznaczyć, że moje zdanie w tej kwestii ani trochę się nie zmieniło. Różnice w funkcjonowaniu klubowej piłki w poszczególnych krajach są na tyle znaczące, że trochę inne rozłożenie akcentów od razu odwróciłoby nam klasyfikację o sto osiemdziesiąt stopni. Skoro jednak pod koniec letniego okienka transferowego dyskusja na wiadomy temat znów przybrała na sile, postanowiłem wyjść naprzeciw oczekiwaniom i sporządzić własną klasyfikację dziesięciu najlepszych (moim zdaniem) lig świata według stanu na drugą połowę sierpnia 2018. Jest to oczywiście zestawienie w stu procentach subiektywne, bo choć ze wszystkich sił starałem się zachować bezstronność, to koniec końców ostateczne decyzje i tak podejmowałem na postawie własnych odczuć i doświadczeń (inna sprawa, że inaczej się po prostu nie dało). Tyle tytułem wstępu, a teraz przejdźmy do części właściwej: oto moja dziesiątka:
10. Toppserien (Norwegia)
Nordycka solidarność? Niewykluczone, choć mówiąc szczerze nie bardzo widzę ligę, którą mógłbym wstawić w to miejsce. Mówimy w końcu o rozgrywkach, w których klub mający w swojej kadrze takie piłkarki jak Gaelle Enganamouit (według mnie mocna kandydatka do jedenastki turnieju na MŚ w Kanadzie), Francielle, Duda, czy So-Hyun Cho na siedem kolejek przed końcem sezonu jest niebezpiecznie blisko strefy spadkowej. Do tego dochodzi zawsze mocny (i zawsze pechowy, gdy przychodzi do rywalizacji w Lidze Mistrzyń) Lillestrøm, niepotrafiąca pokazać swojego pełnego potencjału Vålerenga (Korpela, Spitse, Reinås, Schjelderup, Herlovsen) i solidny Stabæk z niezniszczalną Ingrid Hjelmseth między słupkami. A przecież Klepp, Sandviken, czy Arna-Bjørnar także mogą się pochwalić reprezentantkami Australii, Nowej Zelandii, Kamerunu i Norwegii. Wyrównany, a jednocześnie stosunkowo wysoki poziom prezentowany przez kluby sprawia, że Toppserien jest ligą niezwykle interesującą, dynamiczną i przyjemną do obserwowania, a jednocześnie bardzo niedocenianą przez kibiców z kontynentalnej części Europy.
9. Serie A (Włochy)
Ambicje, aby zbudować u siebie najsilniejszą ligę świata, Włosi mieli w zasadzie od zawsze. Pierwszą próbę podjęto na samym początku lat siedemdziesiątych minionego stulecia, a gwiazdą rozgrywek na Półwyspie Apenińskim miała być wówczas autorka hat-tricka w finale nieoficjalnych jeszcze mistrzostw świata 1971 Susanne Augustesen. Charyzmatyczna Dunka spędziła zresztą we Włoszech niemal dwie dekady, osiem razy wygrywała z różnymi klubami Serie A, ale patrząc bardziej ogólnie, plan zbudowania potęgi zakończył się jednak niepowodzeniem. Podobnie zresztą jak eksperyment z lat osiemdziesiątych, w ramach którego do Rzymu trafiła między innymi Pia Sundhage. Niezrażeni niepowodzeniami Włosi właśnie podejmują jednak trzecią próbę zamienienia swojej ligi w globalną potęgę i niewykluczone, że tym razem może to przynieść znacznie lepszy efekt. Symbolem lepszych czasów ma być turyński Juventus (dawne Cuneo), który najpierw w świetnym stylu wywalczył mistrzostwo Italii, a następnie mocno zaszalał na rynku transferowym, sprowadzając między innymi Girelli, Aluko, Sanderson, Sikorę i naszą Petronellę Ekroth. Czy to rzeczywiście dopiero początek wielkiej ekspansji? Włosi z pewnością nie mieliby nic przeciwko, ale oby tylko nie przeszkodziły im w tym typowo włoskie problemy.
8. Nadeshiko League (Japonia)
Liga ciesząca się w Europie zdecydowanie zbyt małym zainteresowaniem. I szkoda, bo przecież rywalizacja NTV Belezy z INAC Kobe w zasadzie w niczym (może poza globalnym rozgłosem) nie ustępuje na przykład potyczkom klubów z Seattle i Portland. Siłą Nadeshiko League nie są jednak wyłącznie dwa wymienione zespoły; bardzo ciekawą ekipę zmontowały przecież ostatnio Urawa Reds, a w Nagano piłkarskiemu światu przedstawiła się Kumi Yokoyama. Największą wartością japońskiego futbolu jest jednak zupełnie coś innego i aby to opisać posłużę się całkiem świeżym przykładem. Otóż w tym roku na turniej Gothia Cup zawitała drużyna o nazwie Tokyo Verdy (akademia wspomnianej już NTV Belezy, gdzie podstaw piłki nożnej uczyła się m.in. Aya Miyama), która zgłosiła się do rywalizacji w kategorii siedemnastolatek. Ponieważ Japonki przybyły do Göteborga nieco wcześniej, jednym z etapów przygotowań i aklimatyzacji miał być dla nich sparing z wysoko notowaną lokalną drużyną. Rękawicę podjęło IFK Örby i na dystansie 2 x 25 minut … przegrało z przybyszkami z dalekiej Azji 0-10. Wynik mógł być zdecydowanie wyższy, ale drugą połowę Japonki poświęciły wyłącznie na ćwiczenie wypracowanych wcześniej schematów. Nie trzeba chyba dodawać, że młode piłkarki z Tokio wygrały później cały turniej. Tak właśnie wygląda szkolenie w Japonii, a później te wszystkie oszlifowane diamenty zachwycają nas właśnie na boiskach Nadeshiko League. Dzieje się tak aż do momentu, gdy niektóre z nich wyruszają podbijać Europę i Amerykę, a tam, ze względu na nienaganną technikę, zostają natychmiast przekwalifikowane na pomocniczki. Gdyby wybierać ligę, w której grają najpiękniejszy i najbardziej poukładany futbol, Japonia z pewnością znalazłaby się w tej klasyfikacji na podium.
7. Damallsvenskan (Szwecja)
Liga zdecydowanie najbliższa mojemu sercu. Liga, którą obserwuję i opisuję od wielu lat. Liga, z której w wielki świat wyruszyły nie tylko Sundhage i Schelin, ale także Marta, Harder i Solo. Liga, która co miesiąc serwuje nam przynajmniej dwa-trzy wspaniałe, piłkarskie spektakle. Liga, w której każdy może wygrać z każdym, w związku z czym ważne mecze gra się w niej co tydzień, a nie cztery razy na sezon. Czy siódma lokata w zestawieniu odpowiada jej aktualnej sile? Cóż, serce chciałoby umieścić ją wyżej (najlepiej o sześć pozycji wyżej!), ale rozsądek podpowiada, że tak będzie dobrze. Końcową ocenę pozostawiam jednak moim czytelnikom, gdyż jak wiadomo zawsze najtrudniej ocenić samego siebie, a po tylu wspaniałych momentach z Damallsvenskan jak najbardziej czuję się jej częścią.
6. Primera Division (Hiszpania)
Plusem tej ligi jest na pewno to, że klub dysponujący największym potencjałem trzy razy z rzędu nie potrafił jej wygrać (skądś to chyba znamy, prawda?), a ta swego rodzaju nieprzewidywalność z pewnością czyni ją bardziej interesującą dla potencjalnego, neutralnego widza. W Barcelonie liczą jednak na to, że tę serię uda się w końcu przerwać, a sukces zapewnić ma armia niesamowicie uzdolnionych wychowanek, wsparta gwiazdami pokroju Martens, Duggan, czy Andressy Alves. Swoje atuty mają jednak również obrończynie tytułu z Atletico Madryt, poprzednie mistrzynie z Bilbao, a także coraz mocniej pukające do krajowej czołówki dwa zespoły z Walencji. Wzrost reputacji na wszystkich polach sprawia, że w kierunku Primera Division coraz częściej zaczynają spoglądać naprawdę uznane nazwiska z całego świata, a to tylko dodatkowo nakręca koniunkturę na futbol. I niech się ona dalej tak kręci, bo w końcu Hiszpania to naprawdę duży i wciąż w większości niezagospodarowany rynek.
5. W-League (Australia)
Złośliwi mówią, że to po prostu NWSL na zimę, ale nawet jeśli w tym określeniu jest sporo prawdy, to w niczym nie odbiera ono wartości W-League. A ta jest – powiedzmy to szczerze – całkiem spora. Nic więc dziwnego, że zmagania o tytuł najlepszej drużyny klubowej w Australii od pewnego czasu mogą za opłatą śledzić kibice z całego świata (co ciekawe, W-League korzysta z usług tego samego serwisu, co Damallsvenskan), a od przyszłego roku pokazywać je będzie na żywo także amerykańska telewizja. Nic dziwnego, bo przecież obecność reprezentantek Australii oraz niezwykle interesujących piłkarek z USA i Kanady w połączeniu z ekscytującym formatem rozgrywek (bez względu na wszystko, punktem kulminacyjnym zawsze będzie finał) to w zasadzie gotowy przepis na wspaniałą, futbolową ucztę. A tak zupełnie między nami: czy kojarzycie inną ligę, w której absolutny outsider wychodzi na boisko i wygrywa swój ligowy mecz 10-2? Oj tak, W-League ewidentnie ma swój niepowtarzalny klimat i to nawet bez pomocy kangurów!
4. WSL (Anglia)
Można (a nawet trzeba?) głośno krytykować Anglików za to, jak bardzo niesprawiedliwa jest przeprowadzana u nich reforma rozgrywek ligowych, która w sposób absolutnie jawny i ostentacyjny lekceważy wyniki sportowe osiągane na boisku. Jednocześnie nie sposób nie doceniać długofalowej wizji i obliczonej na wiele lat strategii, która ma sprawić, że już niebawem to Londyn stanie się centralnym punktem piłkarskiego świata. Już teraz bardzo poważnie zastanawiałem się na tym, czy nie umieścić WSL w pierwszej trójce, ale jestem dziwnie spokojny, że jest to ostatni (na wiele lat) ranking, w którym angielska liga klasyfikowana jest poza podium. Niewykluczone, że rywalizacją, która w największym stopniu zaabsorbuje w najbliższej przyszłości kibiców na Wyspach Brytyjskich, będzie walka o prymat w stolicy pomiędzy szwedzkojęzyczną Chelsea, a holenderskim (choć w zasadzie coraz bardziej międzynarodowym) Arsenalem, ale wyzwanie londyńskim klubom z pewnością rzuci także nieco chaotyczny, ale zawsze groźny Manchester. Trzy wymienione ekipy już teraz mocno kręcą się w okolicach europejskiego TOP-10, a przecież w WSL mamy jeszcze przynajmniej kilka niezwykle ciekawych zespołów. Na transferowym rynku zaszalał ostatnio stołeczny beniaminek West Ham, poniżej pewnego poziomu nigdy nie schodzi Birmingham, a dwa kluby z Liverpoolu bardzo chciałyby nawiązać do coraz odleglejszych czasów świetności. Jak widać, potencjał ta liga ma ogromny, a to prędzej lub później (raczej prędzej) przełoży się również na poziom sportowy. I właśnie wtedy na dobre wkroczymy w erę WSL.
3. Division 1 (Francja)
Za nisko? Być może, choć nie ukrywam, że w pierwszej wersji tego rankingu Division 1 znalazła się jeszcze oczko niżej. Ostatecznie jednak zdecydowałem się przesunąć ją do trójki, gdyż nawet osoby, które (jak ja) nie należą do miłośników francuskiego futbolu w wydaniu ligowym, nie mogą nie docenić klasy czołowych ekip z tego kraju. Nie ma większego sensu pisać w tym miejscu o Olympique Lyon i wymieniać największe gwiazdy tego klubu, gdyż każdy szanujący się obserwator piłkarskiego świata zna tę kadrę na pamięć. Globalną markę wyrobiło sobie również wiecznie drugie w rodzimej lidze PSG, któremu należy się pochwała za umiejętne wprowadzanie do wielkiego futbolu największych, francuskich talentów. Geyoro, Katoto, czy Baltimore to nazwiska, o których już za chwilę z pewnością zrobi się bardzo głośno. Kroku dwójce liderów próbuje jeszcze dotrzymywać ćwierćfinalista ostatniej edycji Ligi Mistrzyń z Montpellier (znany nam głównie ze względu na tercet Sembrant – Jakobsson – Blackstenius), ale pomiędzy wielką trójką, a resztą ligi wciąż jest zdecydowanie zbyt duża przepaść. Transfery, które w letnim okienku poczynił chociażby Paryż FC (dawne Juvisy) dają nadzieję, że poziom sportowy w Division 1 będzie się powoli wyrównywał i pozostaje tylko mieć nadzieję, że tak stanie się w istocie. Bo jednak liga, w której lider regularnie strzela ponad 100 goli w 22 meczach (a bywają sezony, że zbliża się i do 150), a piłkarki czołowych klubów na równego sobie rywala mobilizują się raz na kwartał, na dłuższą metę staje się zwyczajnie nudna i przewidywalna.
2. Bundesliga (Niemcy)
Ranking wychodzący trochę wbrew aktualnym trendom, gdyż ostatnie miesiące pokazują, że kluby Bundesligi częściej sprzedają niż kupują wielkie nazwiska. Jest więc całkiem prawdopodobne, że niemiecka liga niebawem straci (na rzecz Anglii?) rangę europejskiego lidera, ale póki co w kraju dwukrotnych mistrzyń świata wciąż ma kto grać i zachwycać nas swoimi umiejętnościami. Na szczycie lokalnej piramidy pewnie ulokował się Wolfsburg z kapitanką Nillą Fischer i wieloma byłymi gwiazdami Damallsvenskan w składzie (trudno się dziwić, że w nieoficjalnych rozmowach ekipę mistrzyń Niemiec nazywamy po prostu Damallsvenskan All-Stars). Poza tym mamy budowany krok po kroku monachijski Bayern, który nijak nie potrafi pokazać się z dobrej strony w Europie (czas to wreszcie zmienić!), ambitne Freiburg, Poczdam i Essen, dawnego hegemona z Frankfurtu, a także pozostałe kluby, również potrafiące dodać rozgrywkom sporo kolorytu. W wielu krajach świata utarło się powiedzenie, że jednym z symboli Niemiec jest solidność i choć w pewnych aspektach dałoby się z tym stwierdzeniem mocno polemizować, to akurat Bundesliga wpisuje się w tę tezę niemal idealnie.
1. NWSL (USA)
Sam przed sobą muszę przyznać, że ustawianie na pierwszym miejscu ligi jeszcze nie w pełni ukształtowanej, a na dodatek mocno chwiejącej się w wielu aspektach, nie jest być może najbardziej oczywistym wyborem. Skoro jednak jedynym kryterium klasyfikacji miał być poziom sportowy, to dla mnie nie ulega wątpliwości, że właśnie za oceanem jest on najwyższy. Najbardziej wyraźnie widać to, gdy zabierzemy się do oceniania wartości piłkarek grających na poszczególnych pozycjach. To właśnie w NWSL występuje najlepsza obecnie bramkarka świata (Franch), absolutnie czołowa stoperka (Sauerbrunn), doskonałe boczne obrończynie i wahadłowe (Hinkle, Dunn), najlepsza defensywna pomocniczka (Fishlock), najlepsza środkowa pomocniczka (Horan), najlepsze skrzydłowe (Rapinoe, Heath) i najlepsza napastniczka (Kerr). Do tego dochodzą jeszcze żywe legendy (Marta, Morgan) oraz te, które legendami niebawem się staną (Pugh, Carpenter). Dołóżmy do tego jeszcze wyrównany poziom grających w NWSL drużyn (pomińmy na chwilę tegoroczne wyczyny Sky Blue), atrakcyjny i na wskroś amerykański format rozgrywek i dostaniemy ligę, którą chce się oglądać o każdej porze dnia i nocy. Teraz pozostaje tylko trzymać kciuki, aby ekspansja na kolejne miasta i regiony (Kalifornia!, Kanada!) przyniosła pozytywne efekty.
Jared Burzynski
1 Comment