Gdy dwa lata temu klub ze stolicy wracał do grona pierwszoligowców, szóstą pozycję na koniec sezonu przyjęto w Djurgården z entuzjazmem. Identyczny rezultat rok później był już jednak delikatnym rozczarowaniem. Trzeci sezon po powrocie do elity zapowiadano jako ten, w którym zespół Joela Riddeza wreszcie spróbuje przeprowadzić szturm na czołowe lokaty, ale rzeczywistość okazała się zgoła odmienna. Wiosenne granie piłkarki ze Sztokholmu zakończyły bowiem na dziewiątym miejscu w dwunastozespołowej stawce i – co chyba jeszcze bardziej zaskakujące – tak naprawdę nikt nie może mieć do nich o to pretensji. Co więcej, zawodniczkom, które pod koniec rundy w iście heroiczny sposób wydzierały ligowym konkurentkom punkty pozwalające utrzymać się nad kreską, należą się olbrzymie słowa uznania. Wydłużająca się z każdym tygodniem lista kontuzjowanych sprawiła bowiem, że gole dla Djurgården na wagę remisu w ostatnim, wiosennym meczu przeciwko Vittsjö zdobywały dwie nastolatki, które w normalnych warunkach miałyby olbrzymi problem ze znalezieniem się w meczowej osiemnastce. Trener Riddez, zamiast na taktyce mającej powstrzymać kolejnych rywali, koncentrował się przede wszystkim na czytaniu raportów medycznych, a te nijak nie napawały go optymizmem. Na jego szczęście, runda ostatecznie dobiegła końca i choć niektóre piłkarki (Diaz, Brodin) do gry wrócą dopiero w następnym sezonie, to niewątpliwie po czterotygodniowej przerwie pole manewru przy ustalaniu wyjściowego składu znacząco się poszerzy. A wówczas w Sztokholmie – jak to w każdej stolicy – znów będzie można zacząć dyskutować o rzeczach wielkich.
Jared Burzynski