Przyjemnie być beniaminkiem, którego grą zachwyca się cały kraj. Jeszcze przyjemniej być zespołem, który rok po wywalczeniu awansu do najwyższej klasy rozgrywkowej zaledwie o punkt przegrywa mistrzowski tytuł, bez jakichkolwiek kompleksów dzielnie walcząc z ligową czołówką. Rywalizacja z Wolfsburgiem o miejsce w ósemce najlepszych klubów Europy, nawet jeśli przegrana, to także doświadczenie, które spokojnie możemy zaliczyć do tych miłych. Pięć ostatnich lat w wykonaniu Eskilstuny przepełnione było właśnie takimi momentami, ale tej wiosny dotarliśmy do punktu, w którym ciągły marsz w górę został gwałtownie zastopowany, a sięgający swoimi ambicjami coraz wyżej klub został zepchnięty daleko poza strefę komfortu. Choć już przed sezonem zapowiadano, że obecny sezon będzie dla United zdecydowanie najtrudniejszym od czasu awansu do najwyższej klasy rozgrywkowej, i tak nikt nie zakładał scenariusza, w którym widmo degradacji miało z bliska zajrzeć w oczy piłkarek z Tunavallen. Tak się jednak stało, a zawirowania na ławce trenerskiej, eksperymentalnie zestawiana formacja defensywna, czy wreszcie brak stabilizacji formy u liderek (z wyjątkiem Glas i Larsson) ani trochę nie poprawiły sytuacji. Pojedyncze zrywy (na przykład w starciu z Linköping) pokazywały, że ten zespół niewątpliwie ma potencjał, aby znajdować się w zupełnie innych rejonach tabeli, ale jesienią wszyscy chcielibyśmy oglądać zupełnie inną Eskilstunę. Czy cztery tygodnie przerwy wystarczą, aby Magnus Karlsson właściwie poukładał te wszystkie klocki? Prawdę mówiąc, nie ma innego wyjścia, gdyż ewentualnej katastrofy na Tunavallen nie da się wytłumaczyć ani kwestiami finansowymi, ani kadrowymi.
Jared Burzynski