Wysokie zwycięstwo nad Limhamn Bunkeflo w rundzie wiosennej, a także dobra postawa całego zespołu w meczu przeciwko Piteå sprawiły, że piłkarki Kvarnsveden przyjechały do Malmö w całkiem niezłych nastrojach. Dodatkowo potęgował je jeszcze fakt, że zdolna do gry od pierwszej minuty była Tabitha Chawinga, która jesienią strzelała absolutnie każdemu, bez względu na klasę rywala. Na boisku w Skanii napastniczka z Malawi także była jedną z bardziej aktywnych zawodniczek, ale – pomimo wyraźnej dominacji gości z Dalarny – tak naprawdę ani razu nie udało jej się urwać defensorkom beniaminka. Długo wydawało się jednak, że gol dla przyjezdnych i tak musi w końcu paść, gdyż nie stanowiąca przecież monolitu formacja obronna Limhamn Bunkeflo nie próbowała nawet konstruować akcji ofensywnych, ograniczając się głównie do przeszkadzania i wybijania futbolówki byle dalej od bramki Emmy Lind. W teorii, taktyka ta powinna się w końcu zemścić, w praktyce – ani siostry Chawinga, ani Elizabeth Addo nie miały w sobotę swojego dnia, a zamiast nich na listę strzelczyń wpisała się Mia Persson. Kapitanka zespołu z Malmö dostała bardzo dobre podanie od Anny Welin i w 86. minucie zamieniła na gola pierwszą dogodną okazję, jaką w całym meczu stworzyły sobie gospodynie. Poniesiona w niezwykle dramatycznych okolicznościach porażka mocno skomplikowała sytuację Kvarnsveden w ligowej tabeli, ale trzeba uczciwie przyznać, że największe pretensje piłkarki z Dalarny mogą mieć przede wszystkim do siebie.
Pojedynek Djurgården z Vittsjö z całą pewnością nie był najlepszym, jaki w tym sezonie obejrzeli kibice na Stadionie Olimpijskim. Grające w całkowicie nowym dla siebie ustawieniu gospodynie szczególnie w pierwszej fazie meczu sprawiały wrażenie nieco onieśmielonych otrzymaną przed tygodniem z rąk Rosengård lekcją futbolu, natomiast piłkarki z północnej Skanii przyjechały do stolicy przede wszystkim po to, aby nie przegrać. Upragniony punkt podopiecznym Thomasa Mårtenssona i Andersa Johanssona koniec końców udało się zresztą zdobyć, choć to sztokholmianki jako pierwsze miały w sobotnie popołudnie powody do radości. Tuż przed przerwą, na akcję w swoim stylu zdecydowała się Johanna Rytting Kaneryd, a dośrodkowaną przez nią piłkę do siatki Vittsjö z najbliższej odległości wepchnęła Schmidt. Zdobyty do szatni gol sprawił, że piłkarki Djurgården wyraźnie odzyskały luz i w pierwszym kwadransie drugiej połowy stworzyły sobie kilka naprawdę niezłych okazji na podwyższenie wyniku. Okresu dobrej gry nie udało im się jednak spuentować kolejnymi trafieniami, a sympatycy drużyny prowadzonej przez Joela Riddeza mogli jedynie łapać się za głowy po strzale w poprzeczkę Kukkonen lub efektownej paradzie Lynn po uderzeniu Rytting Kaneryd. Niewykorzystanych szans żal mogło być tym bardziej, że w 88. minucie Daughetee wrzuciła piłkę w pole karne gospodyń, a nabiegająca na wprost bramki Sällström w niesamowicie efektowny sposób pokonała Gunnarsdottir, zapewniając swojej drużynie remis, który zdecydowanie bardziej ucieszył gości z Vittsjö.
Ileż to mieliśmy w obecnym sezonie Damallsvenskan meczów o sześć punktów? Całe mnóstwo, a starcie Hammarby z Örebro było niewątpliwie jednym z nich. Obie drużyny doskonale wiedziały, o co grają, ale tylko jedna zrobiła dostatecznie dużo, aby po ostatnim gwizdku Lovisy Johansson móc pogratulować sobie perfekcyjnie wykonanego zadania. Wszystko zaczęło się w sposób klasyczny dla Hammarby Olofa Unogårda, czyli od zamienionego na bramkę rzutu rożnego. Jak zwykle, w rolę asystentki wcieliła się Filippa Angeldahl, a futbolówkę do siatki brzuchem wepchnęła Julia Zigiotti Olme. Piłkarki z Örebro nie zdążyły się jeszcze dobrze otrząsnąć po pierwszym ciosie, a już musiały przyjąć dwa kolejne. Tym razem w rolach głównych wystąpiły bohaterki z Linköping Frida Sjöberg oraz Alma Nygren, które postanowiły zabawić się ze zdecydowanie bardziej od nich doświadczonymi defensorkami gości, dając im przy okazji lekcję technicznego futbolu. Jeśli ktoś w Örebro pocieszał się tym, że Hammarby potrafiło już w tym sezonie wypuścić z rąk trzybramkową przewagę, to dwójkowa akcja Zigiotti Olme – Nyberg tuż przed końcem pierwszej połowy dała ostateczną odpowiedź na pytanie, która z drużyn rządzi tego dnia na Zinkendamms IP. Pomimo starań najlepszych w szeregach gości Spetsmark i Hjohlman, druga połowa była dla miejscowych wyłącznie niezwykle przyjemnym dopełnieniem formalności, a asysta Sund przy ustalającym wynik na 6-1 trafieniu Olgi Ekblom okazała się przysłowiową wisienką na przepysznym, zwycięskim torcie, którym każda z piłkarek Bajen miała pełne prawo się delektować.
Tylko zwycięstwo w Göteborgu pozwalało piłkarkom Rosengård przedłużyć nadzieję na wywalczenie jedenastego w historii klubu mistrzostwa Szwecji. Podopieczne Malin Levenstad miały jednak pełne prawo oczekiwać, że na boisku rozpaczliwie broniącego się przed spadkiem rywala to one będą stroną dyktującą warunki gry. Dziesięć goli strzelonych przez zespół z Malmö w dwóch ostatnich meczach miało być sygnałem, że w końcu udało się znaleźć system pozwalający na maksymalne wykorzystanie ofensywnego potencjału, a na Valhalli w obecnym sezonie festiwal bramkowy urządzały sobie przecież nawet Hammarby czy Limhamn Bunkeflo. Raz jeszcze przekonaliśmy się jednak, że w tegorocznej Damallsvenskan przewidzieć nie sposób absolutnie niczego. Zaczęło się wprawdzie zgodnie z planem, gdyż to piłkarki ze Skanii ruszyły od pierwszych minut do zdecydowanych ataków i stosunkowo szybko – za sprawą niezastąpionej w takich sytuacjach Elli Masar – udało im się wyjść na prowadzenie, ale nonszalancka postawa gości w defensywie sprawiła, że korzystny dla nich wynik nie utrzymał się przesadnie długo. W 32. minucie slalom między zawodniczkami z Malmö urządziła sobie Rubensson, Engman wycofała do nabiegającej na bliższy słupek Hammarlund, a była napastniczka między innymi Linköping i Piteå sfinalizowała składną akcję gospodyń przepięknym uderzeniem z pierwszej piłki. Mając na uwadze przebieg spotkania można było oczekiwać, że to dopiero początek strzeleckich popisów obu ekip, ale pomimo naprawdę wielu wspaniałych okazji pod obiema bramkami, żadnej z piłkarek nie udało się zapisać na swoim koncie trafienia na wagę trzech punktów, których zarówno Göteborg, jak i Rosengård, tak bardzo przecież potrzebował.
Gdy sympatycy drużyny prowadzonej przez Stellana Carlssona dowiedzieli się, że Piteå wyjdzie na mecz przeciwko Eskilstunie trójką w obronie, mogli mieć podstawy do niepokoju. Kiedy ostatni raz piłkarki z Norrland eksperymentowały z takim właśnie ustawieniem, dopiero przy stanie 0-2 udało im się dojść do porozumienia w kwestii podziału ról w formacji defensywnej. Na szczęście dla gospodyń, tym razem powtórki z rozrywki nie było, choć czyste konto w pierwszym kwadransie było przeze wszystkim zasługą świetnego refleksu Hildy Carlén oraz … gęstej mgły nad LF Areną, która sprawiła, że Sara Wiinikka nie zauważyła ewidentnego faulu na Mimmi Larsson w polu karnym. Im dłużej trwał mecz, tym bardziej do głosu dochodziły jednak podopieczne Carlssona i choć po strzale z dystansu Lotty Ökvist gości uratowała jeszcze poprzeczka, to w kolejnej sytuacji Emelie Lundberg musiała już wyciągać piłkę z siatki. Dynamiczna Elin Bragnum zatańczyła przy linii końcowej z Hanną Glas i dograła do Janogy, która płaskim strzałem otworzyła wynik spotkania. Tuż przed przerwą, skromne prowadzenie udało się piłkarkom z Piteå jeszcze podwyższyć, gdy po centrze Pedersen z rzutu rożnego futbolówka niefortunnie odbiła się od dwóch defensorek United i – ku ich rozpaczy – wtoczyła się do siatki. Gospodynie miały więc w rękach wszystkie atuty, a gdy po faulu na wychodzącej na czystą pozycję Janogy, Matilda Plan musiała udać się pod prysznic nieco wcześniej niż zakładała, sytuacja Eskilstuny zrobiła się ekstremalnie trudna. Z tego samego założenia wyszły najwyraźniej piłkarki z Norrbotten, które postanowiły po prostu dograć ostatnie trzydzieści minut na zwolnionych obrotach, za co przyszło im zapłacić wysoką cenę. Najpierw kontaktowego gola dla Eskilstuny zdobyła Petra Johansson, a na trzy minuty przed końcem regulaminowego czasu gry do remisu doprowadziła Olivia Schough, pewnie wykorzystując wywalczony chwilę wcześniej rzut karny. Gospodynie spróbowały raz jeszcze zerwać się do rozpaczliwych ataków, Janogy i Aronsson doszły nawet do sytuacji strzeleckich, ale więcej bramek na LF Arenie już nie zobaczyliśmy. Kolejne, niesamowicie interesujące spotkanie z udziałem obu ekip zakończyło się zatem podziałem punktów.
Wszystko, co najciekawsze w meczu pomiędzy Linköping i Kristianstad, wydarzyło się w jego jedenastej minucie. Właśnie wtedy na rajd przez niemal całe boisko z piłką przy nodze zdecydowała się Kristine Minde, urwała się próbującej ratować sytuację faulem Edwards, jednym zwodem oszukała Törnkvist i mocnym strzałem przy bliższym słupku pokonała Brett Maron. Indywidualna akcja, w której reprezentantka Norwegii zaprezentowała próbkę swoich nieprzeciętnych umiejętności, okazała się o tyle istotna, że to właśnie dzięki niej podopieczne Kima Björkegrena dopisały do swojego dorobku kolejne, jednobramkowe zwycięstwo. Styl, w jakim tego dokonały znów pozostawiał sporo do życzenia, choć w porównaniu chociażby z meczami przeciwko Apollonowi czy Hammarby, w grze mistrzyń Szwecji dało się zauważyć pewną poprawę. Oprócz wspomnianej Minde, z dobrej strony pokazały się ustawione na skrzydłach Sørensen oraz Hurtig, a ze swoich defensywnych zadań w drugiej linii wyśmienicie wywiązywała się Asllani. Piłkarki z Östergötland nie byłyby jednak sobą, gdyby w końcowej fazie spotkania nie wystawiły swoich kibiców na ciężką próbę, ale skuteczne piąstkowanie Cajsy Andersson, a także bezbłędna interwencja Jonny Andersson na linii bramkowej sprawiły, że scenariusza sprzed tygodnia tym razem udało się uniknąć. Zwycięstwo 1-0 na własnym boisku z niżej notowanym rywalem może i nie wygląda przesadnie efektownie na papierze lub ekranie, ale to takie mecze sprawiają, że od obrony mistrzowskiego tytułu dzieli piłkarki z Linköping już tylko jeden, mały kroczek.