Göteborg i Örebro to miasta, w których jeszcze nie tak dawno gościła piłkarska Liga Mistrzyń. Drużyna z Västergötland dwukrotnie zameldowała się w ćwierćfinale tych niezwykle prestiżowych rozgrywek, tocząc w nich wyrównane, choć minimalnie przegrane boje z angielskim Arsenalem oraz francuskim Juvisy, zaś zespół z Behrn Areny zapamiętaliśmy przede wszystkim z niezapomnianego dwumeczu przeciwko PSG w listopadzie 2015 (dwa remisy i awans paryżanek dzięki bramce strzelonej na wyjeździe). Niestety, te całkiem świeże przecież wspomnienia, w obu wspomnianych klubach wyglądają z dzisiejszej perspektywy jak fragment jakiejś alternatywnej rzeczywistości. Choć ani w Göteborgu, ani w Örebro nie obserwowaliśmy wielkiego kryzysu finansowego, czy też masowego exodusu kluczowych piłkarek, zespoły te w zupełnie niewytłumaczalny sposób przebyły błyskawiczną drogę w dół futbolowej hierarchii i z bywalczyń europejskich salonów stały się ekipami desperacko walczącymi o pierwszoligowy byt. Na siedem kolejek przed zakończeniem sezonu 2017 oba kluby zajmują w tabeli Damallsvenskan miejsca oznaczające degradację i nawet jeśli ostatecznie uda im się – kosztem chociażby Hammarby lub Kvarnsveden – rzutem na taśmę uniknąć spadku do Elitettan, to skala ich sportowego upadku i tak jest w pewnym stopniu bezprecedensowa. Jasne, historia szwedzkiej piłki zna przypadki zespołów, które niedługo po odniesieniu historycznego sukcesu spadały w przepaść (Jitex, Tyresö), ale jednak wówczas stosunkowo łatwo można było podać konkretną przyczynę takiego, a nie innego rozwoju wypadków. W Göteborgu oraz w Örebro mamy natomiast do czynienia z sytuacją, która zaskoczyła nawet osoby na co dzień znajdujące się bardzo blisko klubu. W nieoficjalnych rozmowach można bowiem usłyszeć, że scenariusza, w którym być może do ostatniej kolejki przyjdzie drżeć o pierwszoligowy byt, nie zakładał w żadnym z obozów absolutnie nikt. Nie ma w tym zresztą nic dziwnego, gdyż podczas tradycyjnego, przedsezonowego spotkania sami prędzej widzieliśmy te ekipy w roli potencjalnych czarnych koni niż największych rozczarowań. Co zatem poszło nie tak i w którym miejscu popełniony został błąd?
W poszukiwaniu odpowiedzi, na początek zajrzymy do Västergötland. Region ten był w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych minionego stulecia niekwestionowaną stolicą szwedzkiej piłki nożnej, ale od tej pory systematycznie tracił na znaczeniu. Szansa na powrót do lat świetności pojawiła się zimą roku 2004, kiedy to firma Kopparberg postanowiła odważniej postawić na futbol, otaczając swoją opieką pierwszoligowy klub z Göteborga. W największym mieście zachodniej Szwecji pojawiły się Hope Solo, Lotta Schelin oraz Ingvild Stensland, a w późniejszym okresie charakterystyczną, czarną koszulkę zakładały podczas ligowych meczów między innymi Mjelde, Dahlkvist, Press, Melis i Martens. Zwieńczeniem wieloletniego procesu budowania nowej, piłkarskiej marki miało być oczywiście wywalczenie przynajmniej jednego tytułu mistrzowskiego, ale pomimo tego, że nadzwyczaj ambitnego celu ostatecznie nie udało się zrealizować, klub znany od tej pory jako KGFC skutecznie ugruntował swoją pozycję w krajowej czołówce. Nic więc dziwnego, że gdy Göteborg stał się najpoważniejszym kandydatem do zorganizowania finału Ligi Mistrzyń 2021, Peter Bronsman odważnie zapowiadał, że jego drużynę stać nawet na to, aby zagrać na Gamla Ullevi. W tym celu, przed startem sezonu 2015 wdrożono w klubie nową strategię rozwoju, bliźniaczo podobną do tej, która w Linköping pozwoliła rozbłysnąć gwiazdom Harder, Blackstenius czy Rolfö. Szybko okazało się jednak, że w futbolu nie istnieje coś takiego, jak uniwersalna recepta na sukces, a metoda przynosząca fantastyczne efekty w jednym środowisku, niekoniecznie musi okazać się równie skuteczna w innych okolicznościach.
Zdecydowanie największym problemem Göteborga okazało się jednak to, że w klubie ewidentnie nie pomyślano o ciągłości i płynności podczas dokonywania, jak się później okazało, nieco zbyt radykalnych zmian. Perspektywa budowy zespołu, który w maju 2021 znajdzie się w szczytowym punkcie swoich możliwości pochłonęła wszystkich do tego stopnia, że całkowicie zapomniano, iż wcześniej trzeba będzie rozegrać kilka sezonów na poziomie ekstraklasy. Wprawdzie jeszcze jesienią ubiegłego roku właściciel znajdującego się wówczas w środku ligowej tabeli klubu zapowiadał, że wszystko jest pod kontrolą, ale kolejnego radykalnego odmłodzenia kadry nie udało się już przejść równie bezboleśnie. Do tegorocznych rozgrywek zgłoszono bowiem zespół o najniższej średniej wieku w Damallsvenskan, a za największą weterankę uchodziła w nim … 24-letnia Elin Rubensson. Podziękowanie za grę takim piłkarkom jak chociażby Ahlstrand czy Lindén i zastąpienie ich utalentowanymi nastolatkami z okolicznych klubów wyraźnie zachwiało równowagą między młodością i doświadczeniem, a – jak doskonale wiemy – bez niej trudno liczyć na sukcesy w poważnej lidze. Przykłady AIK czy Dalsjöfors pokazały, że w seniorskiej piłce nie da się zaistnieć korzystając wyłącznie z młodzieży i Göteborg także przekonał się o tym na własnej skórze. W końcu przyznał to nawet sam Peter Bronsman, który po wiosennym fiasku najwyraźniej zorientował się, że grając w Elitettan ciężko będzie zakwalifikować się do Ligi Mistrzyń. W trybie awaryjnym ściągnięto więc do Västergötland Dunkę Line Johansen oraz Amerykankę Taylor Leach, ale dopiero w listopadzie przekonamy się, czy zmiana obranego dwa lata wcześniej kursu nie nastąpiła przypadkiem zbyt późno.
Nieco inaczej miały się sprawy w Örebro, gdzie po wywalczonym w wielkim stylu wicemistrzostwie w sezonie 2014 (pamiętne 4-0 na Arenie Linköping), nie do wszystkich w porę dotarło, że lepsze najczęściej jest wrogiem dobrego. Osiągnięte rok później piąte miejsce przyjęto więc na Behrn Arenie ze sporym rozczarowaniem i nawet więcej niż przyzwoity występ w Lidze Mistrzyń nie stanowił jakichkolwiek okoliczności łagodzących. Przy takim podejściu włodarzy klubu rewolucja wydawała się nieunikniona i rzeczywiście nie ominęła ona ani kadry, ani ławki trenerskiej. W Örebro zbudowano przez zimę piłkarską Wieżę Babel, a opiekę nad nią powierzono greckiemu trenerowi George’owi Papachristou. Niestety, śródziemnomorska myśl szkoleniowa w połączeniu z afrykańsko-kanadyjsko-meksykańsko-nowozelandzką mieszanką na murawie w ogóle nie zdała egzaminu, a charyzmatyczny Grek zasłynął głównie tym, że podczas mało udanej rundy wiosennej więcej razy oglądał czerwoną kartkę niż zwycięstwo swoich podopiecznych. Latem podziękowano mu więc za współpracę, a sprowadzony w jego miejsce Martin Skogman z Eskilstuny w roli strażaka spisał się przyzwoicie, utrzymując drużynę w Damallsvenskan z dziesięciopunktową zaliczką nad strefą spadkową. Za zgodą nowego szkoleniowca, w zimowym okienku transferowym przez Örebro raz jeszcze przeszedł jednak wiatr zmian, którego bezpośrednim następstwem były wymiana dwóch trzecich kadry i rezygnacja z koncepcji wielonarodowościowej. Wbrew oczekiwaniom, drużyna oparta niemal wyłącznie na zawodniczkach krajowych, wśród których nie brakuje byłych i obecnych reprezentantek Szwecji (Söberg, Andersson, Dahlkvist, Pettersson-Engström, Spetsmark, Hjohlman), nie zaczęła jednak wygrywać, a kolejne porażki w końcu zepchnęły ją na samo dno ligowej tabeli. Oczywiście, trzeba wyraźnie podkreślić, że zespół z Behrn Areny zdecydowanie nie jest najsłabszą piłkarsko ekipą w tegorocznej Damallsvenskan, ale w związku z tym jeszcze bardziej nielogiczny wydaje się być jego aktualny dorobek punktowy. Drużyna mająca w składzie tak doświadczone i ograne w wielkim futbolu zawodniczki powinna bowiem częściej odwracać pozornie przegrane mecze niż wypuszczać zwycięstwa w ostatnich sekundach doliczonego czasu gry. Z niewiadomych przyczyn, jest jednak dokładnie odwrotnie.
W Örebro wciąż wierzą, że skuteczny finisz pozwoli niedawnemu uczestnikowi Ligi Mistrzyń uniknąć tego najmniej oczekiwanego scenariusza, a misję uratowania wielkiej piłki na Behrn Arenie powierzono tym razem Elin Magnusson. Wprawdzie do końca rozgrywek wieloletnia zawodniczka i legenda klubu będzie formalnie pełnić funkcję asystentki Skogmana, ale nikt nie ma wątpliwości, że ewentualne utrzymanie zespołu na pierwszoligowej powierzchni byłoby w dużym stopniu jej zasługą. 35-letnia Magnusson z oczywistych względów nie ma póki co bogatego doświadczenia w pracy szkoleniowej, ale jej trenerskie statystyki w seniorskiej piłce jak najbardziej budzą szacunek: jeden sezon, awans z pierwszego miejsca, osiemnaście zwycięstw, trzy remisy i zaledwie jedna porażka w oficjalnym meczu. Jedyną wątpliwość może stanowić fakt, że tak wspaniałe wyniki udało jej się osiągnąć prowadząc męską drużynę. Czy w klubie, w którym podczas swojej kariery spędziła szesnaście niezwykle udanych lat, będzie w stanie je powtórzyć? Jeśli tak, to jeszcze bardziej utrwali swoją legendę. Jeśli nie, to niewykluczone, że otrzyma szansę przeprowadzenia klubu przez okres największych od ponad dwóch dekad turbulencji. Póki co, całe Örebro ma jednak nadzieję, że po kończącym sezon meczu z … Göteborgiem przynajmniej gospodynie będą miały okazję do świętowania.
Jared Burzynski