Jeśli któraś z drużyn Damallsvenskan może w tym roku narzekać na brak szczęścia do warunków atmosferycznych, to z pewnością jest to Limhamn Bunkeflo. Niezwykle istotny z punktu widzenia tabeli mecz z Göteborgiem był kolejnym, który piłkarki beniaminka z Malmö musiały rozegrać przy rzęsiście padającym deszczu, a ten szczególnie w pierwszej połowie mocno utrudniał boiskowe poczynania zawodniczkom obu ekip. W tym mało piłkarskim klimacie nieco lepiej radziły sobie bardziej zaprawione w pierwszoligowych bojach podopieczne Stefana Rehna, ale wystarczył moment nieuwagi, aby to gospodynie cieszyły się z pierwszego tego popołudnia gola. Na listę strzelczyń wpisała się młodzieżowa reprezentantka Szwecji Nellie Lilja, strzałem głową wykańczając składną akcję duetu Persson – Björklund. Stan rywalizacji przyjezdnym udało się wyrównać jeszcze przed przerwą i tym razem również wszystko, co najważniejsze wydarzyło się w powietrzu. Ze stojącej piłki dośrodkowała Rubensson, a w szesnastce Limhamn Bunkeflo najlepiej odnalazła się Kollmats. Drugą połowę piłkarki beniaminka rozpoczęły od bardzo mocnego uderzenia; Parikka urwała się prawym skrzydłem, dojrzała ustawioną na dwudziestym metrze Annę Welin, a defensywa z Västergötland tylko biernie przyglądała się, jak pomocniczka LB przekłada sobie futbolówkę i precyzyjnym strzałem pokonuje Line Johansen. Gol ten zapewnił ostatecznie drużynie Svena Sjunnessona trzy punkty, choć oba zespoły stworzyły sobie jeszcze przynajmniej dwie świetne okazje na podreperowanie strzeleckiego dorobku. Żałować mogły ich szczególnie przyjezdne, gdyż ani Hammarlund, ani Teegarden nie potrafiły wepchnąć piłki do siatki, mając przed sobą jedynie pustą bramkę. Czas pokaże, jak bardzo kosztowne okażą się te pomyłki, z których póki co najbardziej ucieszyli się w obozie beniaminka z Malmö.
W deszczowym Kristianstad piłkarki z Örebro bardzo chciały sięgnąć po pierwsze w rundzie jesiennej zwycięstwo, ale pomimo całkiem obiecującego początku, znów przyszło im opuszczać Skanię z poczuciem wypuszczonej w ostatniej chwili szansy. Po pierwszym kwadransie nic nie zapowiadało jednak dramatu przyjezdnych, które zdecydowanie lepiej weszły w mecz i po chytrym strzale Michelle De Jongh z narożnika pola karnego objęły prowadzenie. Kolejne minuty to już coraz większa przewaga Kristianstad i będące jej bezpośrednim następstwem zamieszanie w szesnastce gości po kolejnych rzutach rożnych dla gospodyń. Za pierwszym razem skończyło się na niefortunnym zderzeniu i kontuzji stopy Caroli Söberg, za drugim – na nieuznanym golu Chikwelu po rzekomym faulu Alice Nilsson, a za trzecim Therese Ivarsson w końcu doprowadziła do wyrównania. Stracony gol sprawił, że zawodniczki z Örebro znów zaczęły grać nieco odważniej, ale ani Spetsmark, ani Terry nie potrafiły wykorzystać fatalnych błędów Maron, która dwukrotnie źle obliczyła tor lotu podążającej w jej kierunku piłki. Równie wyrozumiała dla Söberg nie była Sif Atladottir i to właśnie islandzka defensorka na niespełna dwadzieścia minut przed końcem wyprowadziła Kristianstad na prowadzenie, wykorzystując centrę Rebecki Holm i niepewną interwencję doświadczonej golkiperki ze Skanii. Gości z Örebro stać było na jeszcze jeden zryw i zdobycie w niezwykle kontrowersyjnych okolicznościach gola na 2-2, ale trenerski instynkt Elisabet Gunnardsottir w połączeniu z najbardziej nietypowym centrostrzałem kolejki w wykonaniu rezerwowej Tine Schryvers nie pozwolił im zabrać na Behrn Arenę choćby jednego punktu, który przynajmniej w minimalnym stopniu poprawiłby nastroje przed przerwą reprezentacyjną.
Pierwsza połowa starcia na Zinkendamms IP przebiegła według bardzo ciekawego schematu. W inauguracyjnym kwadransie atakowały wyłącznie piłkarki Kvarnsveden, w drugim – gospodynie, zaś w trzecim oglądaliśmy klasyczną wymianę ciosów. Pomimo wielu prób, żadnemu z zespołów nie udało się jednak znaleźć sposobu na przełamanie defensywy rywalek, w związku z czym na gole musieliśmy czekać do drugiej części gry. W niej przypomniała o sobie Chawinga, która w najbardziej charakterystyczny dla siebie sposób urwała się obrończyniom Hammarby i strzałem po ziemi wyprowadziła ekipę z Dalarny na prowadzenie. W kolejnych minutach można było odnieść wrażenie, że piłkarki Jonasa Björkgrena mają mecz pod całkowitą kontrolą i jedynie kolejne interwencje świetnie dysponowanej Emmy Holmgren sprawiają, że sztokholmianki przegrywają tylko 0-1, ale wtedy gospodynie postanowiły sięgnąć po swoją zdecydowanie najsilniejszą broń, która – wbrew przedmeczowym obawom – zafukncjonowała właściwie nawet pod nieobecność Filippy Angeldahl. W narożniku boiska ustawiła się Olga Ekblom, Lindberg wygrała główkę z Hermansson i zupełnie niespodziewanie zrobiło się 1-1. W tym momencie grające wcześniej bez pomysłu piłkarki Hammarby najwyraźniej uwierzyły, że ten mecz jest jeszcze do wygrania i w 85. minucie dopięły swego. Ponownie w roli asystentki wystąpiła Ekblom, a wprowadzona chwilę wcześniej na boisko osiemnastoletnia Astrid Larsson pierwszym w karierze ekstraklasowym golem zapewniła swojej drużynie bezcenne punkty. W doliczonym czasie gry remis gościom z Borlänge mogły jeszcze zapewnić kolejno Roddar oraz Salander, ale – pomimo niezwykle dramatycznej końcówki – sztokholmiankom udało się dowieźć skromne prowadzenie do końcowego gwizdka, co pozwoliło im przynajmniej na dwa tygodnie opuścić strefę spadkową.
W Damallsvenskan mamy okazję oglądać mecze wybitne, dobre, średnie oraz takie jak niedzielna potyczka Vittsjö – Piteå. Jeden celny strzał przez dziewięćdziesiąt minut (Amandy Persson z około czterdziestu metrów), poprzeczka Okobi, nieco przypadkowa okazja gości po rzucie rożnym Aronsson i wreszcie kilka pozbawionych wykończenia ataków pozycyjnych z obu stron to wszystko, czym piłkarki obu ekip uraczyły kibiców przybyłych na stadion w północnej Skanii. Przez większą część meczu stroną sprawiającą wrażenie bardziej zainteresowanej odniesieniem zwycięstwa były gospodynie, ale ponieważ jakość kompletnie nie szła w parze z chęciami, bezbramkowy remis był logicznym i jednocześnie najbardziej sprawiedliwym rozstrzygnięciem tego nadzwyczaj mało pasjonującego widowiska, o którym za kilkanaście godzin zapomną najpewniej nawet sympatycy obu zespołów. Nie będzie chyba żadnej przesady w stwierdzeniu, że jedyną trwałą pamiątką niedzielnego popołudnia w Vittsjö pozostanie punkt, który po jego rozegraniu oba kluby dopisały sobie w ligowej tabeli.
Zapowiadać starcie Rosengård i Linköping można było na tysiąc różnych sposobów, ale i tak kończyło się to konstatacją, że na ten mecz czekała absolutnie cała, piłkarska Szwecja. Choć do bezpośredniego pojedynku aktualne mistrzynie kraju przystępowały z czteropunktową zaliczką, zdecydowana większość obserwatorów była przekonana, że zwycięzca z Malmö IP stanie się automatycznie głównym pretendentem do mistrzowskiej korony. Plan Jacka Majgaarda zakładał, że od pierwszych minut to gospodynie ruszą do odważnych ataków na bramkę Cajsy Andersson, ale niespodziewanie to gościom udało się wykreować zdecydowanie najlepszą okazję w początkowej fazie meczu. Strzał Nicoline Sørensen z dystansu zatrzymał się jednak na słupku, więc patrząc od strony kibiców Rosengård skończyło się na stosunkowo łagodnym wymiarze kary za brak dyscypliny w kryciu duńskiej skrzydłowej. Tyle szczęścia piłkarki ze Skanii nie miały już jednak nieco ponad 20 minut później, kiedy to w szesnastce FCR bezkarnie hasała sobie Kristine Minde, której Asante i Viggosdottir pozwoliły nawet dobić swój własny strzał. Trafienie reprezentantki Norwegii było jedynym, jakie obejrzeliśmy przed przerwą, choć gospodynie miały kilka naprawdę dogodnych okazji, aby do szatni udać się przy nieco bardziej korzystnym dla nich wyniku. Najlepszą z nich był podyktowany za rzekomy faul Jonny Andersson na Anji Mittag rzut karny, ale z jedenastu metrów pomyliła się Caroline Seger. Trudno powiedzieć, o czym w przerwie rozmawiał ze swoimi zawodniczkami trener Majgaard, ale cokolwiek to było, przyniosło efekt odwrotny od zamierzonego. Na samym początku drugiej połowy dwójkowa akcja Hurtig – Banusic sprawiła bowiem, że piłkarki z Östergötland podwyższyły prowadzenie, a Rosengård znalazł się w tym momencie w niezwykle trudnym położeniu. Nieprzypadkowo jednak w drużynie z Malmö występuje Ella Masar, która niczym swego czasu Pernille Harder w LFC wzięła na siebie odpowiedzialność za wynik i swoją postawa przekonała klubowe koleżanki, że jeszcze nie wszystko stracone. Jej gol na 1-2 przywrócił w Skanii nadzieję, a gdy tuż przed końcem regulaminowego czasu gry Viggosdottir doprowadziła do remisu, wydawało się, że gospodynie mają jeszcze mnóstwo czasu na to, aby dobić coraz bardziej słaniającego się na nogach rywala. Pomimo całkowitej dominacji Rosengård oraz kilku naprawdę wybornych strzeleckich okazji, nie udało się jednak zdobyć zwycięskiego gola, ale podział punktów także gwarantuje nam niesamowicie ekscytując końcówkę sezonu. I tylko szkoda, że kolejny już raz w tak ważnym meczu najsłabszą ocenę trzeba było wystawić prowadzącej go trójce sędziowskiej, która momentami zupełnie nie panowała nad boiskowymi wydarzeniami, myląc się w obie strony.
Kibice na Tunavallen nie zdążyli jeszcze dobrze zająć swoich miejsc, a Eskilstuna już przegrywała z Djurgården. Autorką najszybszego jak dotąd gola w tegorocznej Damallsvenskan została Mia Jalkerud, korzystając nieco na pechowym rykoszecie od Björn po strzale Wörner. Stracona w cokolwiek nietypowych okolicznościach bramka zmobilizowała piłkarki United do bardziej zdecydowanych ataków, ale pomimo olbrzymiej przewagi w posiadaniu piłki, ze strony Larsson czy Kullashi zdecydowanie brakowało konkretów. Te pojawiły się za to u zawodniczek ze Sztokholmu gdy Jalkerud postanowiła odwdzięczyć się Wörner za sytuację z pierwszej minuty, ale tym razem od pełni szczęścia niemiecką pomocniczkę dzieliło kilkanaście centymetrów. Obraz gry nie uległ zmianie po przerwie, a jedyna różnica polegała na tym, że podopiecznym Viktora Erikssona w końcu udało się wepchnąć futbolówkę do siatki gości. W ogromnym zamieszaniu w szesnastce Djurgården najwięcej przytomności umysłu zachowała rozkręcająca się z akcji na akcję Fiona Brown i to właśnie ona jako pierwsza tego dnia pokonała Gudbjörg Gunnarsdottir. Na więcej, wybiegane, ale zaskakująco mało kreatywne piłkarki United nie mogły już jednak liczyć i pomimo wymienienia rekordowej liczby podań w ostatnim kwadransie, nie udało im się tym sposobem sięgnąć po zwycięstwo. Mając jednak na uwadze fakt, że to przyjezdne po jednym z kontrataków strzeliły jak najbardziej prawidłowego gola na 2-1 (dokonała tego Stegius, trochę przypadkowo trafiona piłką przez Rytting Kaneryd), na remis nikt na Tunavallen narzekać nie powinien. Planem minimum było bowiem zachowanie przewagi nad dowodzonym przez Djurgården ligowym peletonem i pomimo dość dużych kontrowersji ostatecznie został on przez zespół trenera Erikssona zrealizowany.
Jared Burzynski