Jeszcze przed pierwszym gwizdkiem wiele osób zastanawiało się, jak zaprezentują się piłkarki Eskilstuny przystępujące do ligowej batalii z perspektywy lidera Damallsvenskan. Trudno jednoznacznie powiedzieć, czy to właśnie dodatkowa presja sprawiła, że podopieczne Viktora Erikssona miały w środowy wieczór ogromne problemy ze znalezieniem właściwego rytmu, ale fakty są takie, że przez mniej więcej pół godziny zawodniczki United w niczym nie przypominały zespołu tak świetnie prezentującego się w meczach przeciwko Rosengård czy Limhamn Bunkeflo. Wtedy jednak pomocną dłoń wyciągnęły do nich … rywalki z Dalarny, pozwalając Nathalie Björn na swobodne wbiegnięcie we własne pole karne, Glodis Viggosdottir na przygotowane zagranie piłki głową, a Mimmi Larsson na wepchnięcie jej z najbliższej odległości do siatki Jenny Wahlén. Jeśli jednak fani Eskilstuny liczyli na to, że zdobyty właściwie z niczego gol sprawi, że ich ulubienice zaczną w końcu grać na większym luzie, to srodze się zawiedli. Najpierw w sytuacji sam na sam z Lundberg znalazła się Chawinga, następnie golkiperka United została sprawdzona przez Lovę Lundin, a kibice na trybunach Tunavallen wciąż mogli przecierać oczy ze zdumienia, obserwując, jak to zespół z Borlänge bez najmniejszych kompleksów prowadzi grę na boisku lidera. Tuż przed końcem pierwszej połowy nieodpowiedzialnie zachowała się Hasanbegovic, zupełnie niepotrzebnie faulując w niegroźnej sytuacji Fionę Brown, a Olivia Schough przymierzyła bezpośrednio z rzutu wolnego na tyle precyzyjnie, że obie drużyny schodziły do szatni przy prawdopodobnie jednym z najbardziej niesprawiedliwych 2-0 w historii szwedzkiej piłki klubowej. Po przerwie oglądaliśmy już zdecydowanie mniej emocjonujące spotkanie, głównie za sprawą tego, że gospodynie w końcu przejęły kontrolę nad boiskowymi wydarzeniami, oddalając niebezpieczeństwo od bramki Lundberg, zaś przyjezdne z minuty na minuty traciły nadzieję na wywiezienie z Eskilstuny korzystnego rezultatu. Ostatecznie rozwiała je w 72. minucie Mimmi Larsson, podwyższając na 3-0 po jeszcze jednym indywidualnym błędzie bośniackiej stoperki Kvarnsveden. W ostatnich minutach na listę strzelczyń zdążyły się jeszcze wpisać najlepsze snajperki obu zespołów; po samotnym rajdzie przez pół boiska honorowego gola dla gości zdobyła Chawinga, a w doliczonym czasie gry wynik na 4-1 dla United ustaliła Larsson, pieczętując w ten sposób zwycięstwo, które wymagało od liderek znacznie większego wysiłku niż wskazywałby na to jego rozmiary.
Pierwszy mecz po bolesnej porażce nigdy nie jest łatwy, ale jeśli pretenduje się do miana czołowej drużyny w kraju, to umiejętność szybkiego i właściwego reagowania w sytuacjach kryzysowych należy zaliczyć do tych absolutnie obowiązkowych. W starciu z młodym zespołem z Göteborga piłkarki Linköping udowodniły ponad wszelką wątpliwość, że wciąż nie należy o nich zapominać w kontekście walki o europejskie puchary, a Maja Kildemoes zaliczyła niejako przy okazji zdecydowanie najlepszy występ w całej dotychczasowej karierze. Nie był to być może klasyczny teatr jednej aktorki, gdyż na pochwały zasłużyło w środowy wieczór znacznie więcej zawodniczek LFC, ale cztery gole zdobyte przez piłkarkę o defensywnych inklinacjach (choć – podobnie jak w poprzednich spotkaniach Jessica Samuelsson – przesuniętą nieco bliżej bramki przeciwniczek) to wynik, który bez względu na wszystko musi budzić szacunek. Drużyna Stefana Rehna jedynie w pierwszym kwadransie drugiej połowy spróbowała nieco bardziej postraszyć defensywę z Östergötland, ale trafienie Rebecki Blomqvist po centrze Pauline Hammarlund okazało się zaledwie golem na otarcie łez. Ekipa z zachodniego wybrzeża nie była bowiem w stanie maksymalnie wykorzystać dobrego okresu swojej gry, a gdy po sprytnym wykonaniu przez duet Banusic – Andersson rzutu wolnego zamiast 2-2 zrobiło się 3-1 dla gospodyń, zapał zawodniczek z Göteborga wyraźnie osłabł. W ostatnim kwadransie jeszcze dwukrotnie postanowiła zrobić z tego użytek wspomniana Kildemoes, bezlitośnie wykorzystując fakt, iż bramkarce oraz stoperkom gości przytrafiały się błędy, które na tym poziomie po prostu nie powinny mieć racji bytu. Pewne zwycięstwo, a także solidna postawa całego zespołu, to z punktu widzenia Kima Björkegrena dwie fantastyczne wiadomości nie tylko w perspektywie walki o obronę tytułu, ale również ze względu na zaplanowany na najbliższą niedzielę półfinał Pucharu Szwecji, w którym mocno podbudowany Linköping zmierzy się na wyjeździe ze stołecznym Djurgården.
W siódmej kolejce Damallsvenskan w sposób absolutnie niekontrolowany rozwiązał nam się worek z hat-trickami, ale nawet w ponadprzeciętnym natłoku strzeleckich popisów, czwartkowy wyczyn Lindy Sällström o kilka długości przebił wszystko, co dzień wcześniej zaprezentowały nam piłkarki Linköping oraz Eskilstuny. Fińska snajperka nie tylko jako pierwsza w sezonie 2017 zapisała na swoim koncie hat-trick klasyczny, ale – co jeszcze bardziej niesamowite – potrzebowała na jego skompletowanie zaledwie dziewięciu minut! Żeby było mało, żaden z trzech goli dla Vittsjö nie był następstwem dobrze rozegranego stałego fragmentu; wszystkie zostały zdobyte z gry, po napędzanych przez drugą linię ze Skanii akcjach ofensywnych, ale trzeba zaznaczyć, że przynajmniej w dwóch bramkowych sytuacjach nie popisała się Petra Kümin, drugi raz z rzędu zastępująca kontuzjowaną Islandkę Gudbjörg Gunnarsdottir między słupkami bramki Djurgården. W ostatnim kwadransie pierwszej połowy inicjatywa należała do gości ze Sztokholmu, ale pomimo kilku dogodnych okazji, ani razu nie udało im się umieścić futbolówki w siatce Shannon Lynn. Najbliższa powodzenia była w 35. minucie Petronella Ekroth, ale po jej strzale piłkę z linii bramkowej w ofiarny sposób wybiła wszędobylska Sällström. Zawodniczki ze stolicy zdecydowanie bardziej skuteczne były za to tuż po przerwie, kiedy Schmidt doskonale dojrzała wychodzącą na pozycję Jalkerud, a ta, w sytuacji sam na sam, nie miała najmniejszego problemu z pokonaniem szkockiej golkiperki Vittsjö. Podopiecznym Thomasa Mårtenssona udało się jednak powstrzymać nacierającą z coraz większym animuszem ofensywę Djurgården na tyle, że pomimo wysiłków rozgrywającej bardzo dobre spotkanie Katrin Schmidt, więcej goli dla gości tego dnia już nie padło. Strzelanie w północnej Skanii w ostatnich minutach kontynuowały za to gospodynie. Po perfekcyjnie wyprowadzonej kontrze, Sällström dograła do nabiegającej na wprost bramki Markstedt, która ustaliła wynik spotkania na 4-1, sprawiając w ten sposób, że po raz trzeci z rzędu rywalizacja obu zespołów na Vittsjö IP zakończyła się identycznym rezultatem.
Na określenie „typowy mecz walki” większość piłkarskich kibiców reaguje mało entuzjastycznie, ale naprawdę trudno znaleźć słowa, które bardziej wiernie oddałyby przebieg czwartkowych wydarzeń na murawie Zinkendamms IP. Starcie dwóch tegorocznych beniaminków Damallsvenskan nie było być może widowiskiem, do którego będziemy z wielką przyjemnością wracać podczas długich, zimowych wieczorów, ale nie możemy zapominać, że dla obu klubów gra na boisku w Sztokholmie toczyła się o naprawdę wysoką stawkę. Od pierwszych minut zdecydowanie częściej przy piłce znajdowały się zawodniczki Hammarby, ale z pieczołowicie budowanych przez Dahlström, Tegström oraz Angeldahl akcji wynikało stosunkowo niewiele. Znacznie bardziej konkretne były za to nastawione na szybkie, ofensywne wypady piłkarki z Malmö, którym jeszcze przed przerwą dwukrotnie udało się umieścić piłkę w bramce Emmy Holmgren. Jako pierwsza dokonała tego mająca ewidentnie patent na Hammarby Michaela Johnsson, która przeciwko sztokholmiankom trafiała także na zapleczu ekstraklasy, a niespełna dwadzieścia minut później na 2-0 podwyższyła kapitanka Limhamn Bunkeflo Mia Persson (Johnsson tym razem wystąpiła w roli asystentki). Nadzieje gospodyń na korzystny wynik odżyły na początku drugiej połowy, gdyż niemal natychmiast po wznowieniu gry udało im się złapać kontakt bramkowy z rywalkami. Ze strzałem Oskarsson poradziła sobie jeszcze Emma Lind, ale wobec dobitki Ekblom bramkarka z Malmö była już całkowicie bezradna. Niestety dla sympatyków Bajen, gol kapitanki drużyny ze Sztokholmu był jednocześnie ostatnim obejrzanym przez nich tego popołudnia na Zinkendamms IP. Podopieczne Olofa Unogårda należy docenić za to, że do ostatniej minuty z olbrzymią determinacją walczyły przynajmniej o wyrównanie stanu rywalizacji, ale ostatecznie w ligowej potyczce z Limhamn Bunkeflo trzeci raz z rzędu przyszło im przełknąć gorycz porażki.
Jack Majgaard Jensen nie dokonał żadnej zmiany w wyjściowej jedenastce przed meczem przeciwko ostatniemu w tabeli Örebro, ale jeśli sympatycy FC Rosengård przez całą pierwszą połowę mieli olbrzymie problemy z rozpoznaniem na boisku swoich piłkarek, to trudno im się z tego powodu jakoś szczególnie dziwić. Te same zawodniczki, które w sobotę potrafiły w niezłym stylu odczarować Arenę Linköping, na tle pozostającego od ponad miesiąca bez ligowego zwycięstwa rywala prezentowały się po prostu katastrofalnie. Gdy w 15. minucie Spetsmark popisała się prostopadłym podaniem, a Jansson bez większego trudu ustawiła sobie Riley i strzałem po ziemi pokonała McLeod, nikt nie mógł powiedzieć, że Örebro objęło prowadzenie ma Malmö IP niezasłużenie. Gdyby kwadrans później futbolówka raz jeszcze zatrzepotała w siatce zespołu ze stolicy Skanii po strzale Hanny Terry, również nikt w obozie dziesięciokrotnych mistrzyń Szwecji nie miałby prawa narzekać na sprzyjające rywalkom szczęście. Gospodynie, które w pierwszych czterdziestu pięciu minutach odpowiedziały jedynie anemicznym strzałem Masar i jedną dogodną sytuacją Schelin, obudziły się dopiero po przerwie i szybko potwierdziło się, że defensywa Örebro w niczym nie przypomina monolitu, gdy przychodzi jej grać pod presją. Podopieczne Jacka Majgaarda z minuty na minutę spychały swoje rywalki do coraz bardziej rozpaczliwej defensywy, ale sposobu na dobrze interweniującą Söberg nie potrafiła znaleźć ani Martens, ani wprowadzona z ławki Mittag i dopiero ingerencja prowadzącej to spotkanie Tess Olofsson pozwoliła gospodyniom wyrównać stan rywalizacji. Pochodząca z Malmö sędzia postanowiła bowiem uznać gola dla Rosengård, nie bacząc na to, że mającą pełną kontrolę nad futbolówką golkiperkę Örebro do bramki … wepchnęła Masar, prezentując przy tym zagranie z pogranicza mieszanych sztuk walki i futbolu amerykańskiego. Gdy w 81. minucie Schelin już w normalnych okolicznościach wyprowadziła swój zespół na prowadzenie, wydawało się, że koniec końców komplet punktów ostatecznie pozostanie w Skanii, ale przepięknej urody gol Emmy Jansson sprawił, że sprawiedliwość na Malmö IP została choć trochę uratowana. Remis 2-2 oznaczał dla gości przerwanie passy trzech kolejnych porażek, ale w klubie z Behrn Areny z pewnością szybko nie zapomną o okolicznościach, w których przyszło im zostawić na stadionie Rosengård dwa bezcenne punkty.
Na Vilans IP spotkały się dwa zespoły, które – w przeciwieństwie do większości klubów Damallsvenskan – zdecydowanie lepiej prezentują się w defensywie niż w ofensywie. Mając to na uwadze, większość obserwatorów spodziewała się meczu, w którym o końcowym wyniku zadecydować może jedna akcja i – jak się później okazało – były to jak najbardziej trafne przewidywania. Od pierwszych minut stroną bardziej aktywną starały się być gospodynie i już w 4. minucie, po strzale Rity Chikwelu, w sukurs defensywie z Norrland musiała przyjść poprzeczka. Największe zagrożenie pod bramką Maron czyhało natomiast po wykonywanych przez Pedersen oraz Aronsson stałych fragmentach gry, ale pomimo seryjnie bitych rzutów rożnych i kilku spięć w szesnastce gospodyń, gościom z Piteå w pierwszej połowie nie udało się oddać choćby jednego celnego strzału. Po przerwie obraz gry nie uległ zmianie, ale tym razem piłkarkom z Kristianstad udało się udokumentować swoją przewagę golem. Po niedokładnym wybiciu piłki przez Lövgren znalazła się ona pod nogami Hanny Sandström, a była zawodniczka Umeå przymierzyła w samo okienko bramki nieprzygotowanej do interwencji Hildy Carlén. Najlepszą okazję na doprowadzenie do remisu przyjezdne stworzyły sobie dziesięć minut później, ale ani Janogy, ani Johansson, nie potrafiły z kilku metrów wepchnąć futbolówki do siatki Kristianstad. W doliczonym czasie gry swoją szansę na uratowanie drużynie z Norrland jednego punktu miała jeszcze Jakobsson, ale tym razem doskonałym refleksem popisała się Maron. Skuteczna interwencja amerykańskiej bramkarki sprawiła, że zwycięstwo na swoim koncie zapisać mógł sobie zespół, któremu z przebiegu gry zdecydowanie bardziej na tych trzech punktach zależało.
Jared Burzynski