Porażką z Norwegią w deszczowej La Mandze zainaugurowała piłkarska reprezentacja Szwecji rok 2017. Obie ekipy postarały się jednak, aby mecz, który właśnie ze względu na fatalne warunki atmosferyczne mógł w ogóle nie dojść do skutku, okazał się całkiem przyzwoitym widowiskiem dla neutralnego kibica. Analiza boiskowych wydarzeń wygląda niestety nieco mniej optymistycznie ze szwedzkiej perspektywy, choć – paradoksalnie – po przerwie drużyna Pii Sundhage rozegrała jedną z najlepszych połówek w ostatnich miesiącach.
Zacznijmy jednak od początku, gdyż emocji w śródziemnomorskim kurorcie nie brakowało w zasadzie od pierwszego gwizdka hiszpańskiej sędzi. Wzajemne badanie się trwało bowiem zaledwie kilka minut, a obie drużyny stosunkowo szybko przeszły do kolejnego punktu porządku dziennego, którym była walka o dominację w środku pola. Nie wyłoniła ona jednak zdecydowanego zwycięzcy, a gdy w pewnym momencie zaczęło się wydawać, że Norwegia będzie w stanie narzucić rywalkom swój styl gry, niespodziewanie to nasze piłkarki objęły prowadzenie. Bramkową akcję napędziła na lewym skrzydle Jonna Andersson, która popisała się idealnym dośrodkowaniem na głowę Sofii Jakobsson. Napastniczka Montpellier wygrała jeszcze pojedynek z norweską defensorką i celnym strzałem nie tylko otworzyła wynik spotkania, ale także przełamała fatalną i trwającą zdecydowanie zbyt długo passę bez gola w reprezentacji. Korzystny rezultat utrzymał się jednak zaledwie … kilkadziesiąt sekund. Norweżki wznowiły od środka, Andrine Hegerberg dostrzegła fatalne ustawienie Sembrant i Andersson, dynamiczna Utland urwała się szwedzkiej defensywie, przelobowała próbującą w nie do końca przemyślany sposób interweniować Carlén i zrobiło się 1-1. Z całym szacunkiem dla napastniczki z Trondheim, trudno tak naprawdę w racjonalny sposób wytłumaczyć to, co stało się przy wyrównującym golu dla Norweżek. Pewne jest za to, że drużyna aspirująca do tego, aby walczyć o najwyższe cele, absolutnie nie może sobie pozwolić na utratę takich bramek i nie ma sensu usprawiedliwiać się tym, że asysta Andrine Hegerberg była rzeczywiście najwyższej próby.
Skoro jesteśmy już przy siostrach Hegerberg, to po niespełna pięciu minutach próbkę swoich umiejętności dała także Ada. Najlepsza piłkarka minionego roku na świecie zbiegła do lewego skrzydła, posłała bardzo nieprzyjemną piłkę w szwedzką szesnastkę, a zamykająca akcje na dalszym słupku Minde – pomimo asysty dwóch obrończyń – wepchnęła futbolówkę do siatki. Z pozoru mogłoby sie wydawać, że i w tej sytuacji największą winą za straconego gola należałoby obarczyć duet Sembrant – Andersson, ale prawda jest taka, że w zasadzie każda z piłkarek bloku defensywnego (nie wyłączając Carlén) miała w przynajmniej jednym momencie okazję, aby skasować groźnie zapowiadającą się akcję Norweżek. Sztuka ta nie udała się jednak nikomu, w związku z czym od 27. minuty musieliśmy odrabiać straty. Te mogły ostatecznie okazać się jeszcze większe, gdyż rywalki absolutnie nie zamierzały zwalniać tempa, ale do przerwy żadnej ze stron nie udało się już zmienić rezultatu i do szatni schodziliśmy przy wyniku 1-2.
Druga połowa przebiegała niemal w całości pod dyktando Szwedek, a gra podopiecznych Pii Sundhage wyglądała zdecydowanie lepiej niż chociażby podczas ubiegłorocznych pojedynków z Danią czy Brazylią, gdzie także trzeba było gonić wynik. Oczywiście, nie udało się zupełnie uniknąć długich przestojów oraz groźnych, norweskich kontrataków (po jednym z nich Isaksen mogła w zasadzie definitywnie zamknąć mecz), ale w przeciwieństwie do wspomnianych powyżej spotkań, tym razem w grze naszych piłkarek dało się dostrzec jakiś bardziej konkretny zamysł. Niestety, w parze z nim nie zawsze szło wykonanie i być może dlatego nie udało się wykreować tylu okazji na doprowadzenie do remisu, ilu byśmy sobie życzyli. Inna sprawa, że gdy już taka szansa – za sprawą rezerwowej Katrin Schmidt – rzeczywiście nadeszła, to na wysokości zadania stanęła strzegąca norweskiej bramki, niezwykle doświadczona Ingrid Hjelmseth.
Trudno rzecz jasna oczekiwać, aby pierwsza od niepamiętnych czasów porażka na inaugurację roku wprawiła kogokolwiek w euforyczny nastrój, ale z drugiej strony nie sposób nie zauważyć, że sparing w La Mandze, a szczególnie jego druga część, na tle ostatnich występów kadry Pii Sundhage wyglądał całkiem przyzwoicie. Po stronie plusów na pewno możemy zapisać długo wyczekiwane przełamanie Sofii Jakobsson i pozostaje mieć nadzieję, że zdobyty przeciwko Norwegii gol sprawi, że zawodniczka Montpellier również w kadrze zacznie grać na oczekiwanym nie tylko przez kibiców, ale także przez siebie poziomie. Solidny mecz rozegrała ponadto Caroline Seger, niekwestionowana liderka szwedzkiej drugiej linii, a bardzo obiecującą zmianę dała debiutująca w żółto-niebieskich barwach Katrin Schmidt. Pochodząca z Westfalii piłkarka w kwadrans zrobiła na boisku więcej pozytywnego zamieszania niż Elin Rubensson przez 75 minut i wydaje się, że wywalczyła sobie prawo do tego, aby już we wtorek przeciwko Anglii zaprezentować się nam w większym wymiarze czasowym. Czekający nas już za kilka dni pojedynek z trzecią drużyną świata będzie ponadto doskonałą okazją do rehabilitacji przede wszystkim dla formacji defensywnej, która w starciu z Norwegią popełniła zdecydowanie zbyt wiele błędów, a te w końcowym rozrachunku okazały się niezwykle kosztowne.
Jared Burzynski
SzwedzkaPilka.com
***
19.01.2017 , La Manga (Hiszpania)
mecz towarzyski
Norwegia vs Szwecja 2:1
21’ Lisa-Marie Karlseng Utland, 26’ Kristine Minde – 20’ Sofia Jakobsson