Tuż po podpisaniu kontraktu z FC Rosengård, Lotta Schelin wyraziła zadowolenie z faktu, że po ośmiu latach znów będzie miała okazję sprawdzić się w nieco bardziej wyrównanej lidze. Wypowiedź naszej wybitnej napastniczki niewątpliwie wpasowuje się w narrację, która towarzyszyła transferom innych piłkarek opuszczających w przeszłości francuskie boiska. Lara Dickenmann, przenosząc się do niemieckiej Bundesligi, także cieszyła się, że w końcu będzie mogła rozgrywać interesujące mecze znacznie częściej niż trzy razy do roku.
Tego typu wypowiedzi jeszcze bardziej podsycają niekończącą się debatę na temat siły poszczególnych lig. Czy prawdziwą wartość danych rozgrywek poznajemy po tym jak na arenie międzynarodowej radzi sobie jej mistrz, czy może bliższa rzeczywistości jest teoria, że siłę ligi wyznacza poziom najsłabszej drużyny? A może warto zgodzić się na wariant kompromisowy i uznać, że to ekipy z środka stawki powinny stanowić centralny punkt takich rozważań? Istnieje wprawdzie coś takiego jak krajowy ranking UEFA, który przynajmniej w teorii powinien być tu jakimś drogowskazem, ale w realnej ocenie potencjału lig jest on pomocny mniej więcej w takim samym stopniu, jak dane dotyczące średniej temperatury powietrza w Santa Fe w drugiej połowie marca. Czyli – najkrócej mówiąc – przesadnie dużo się z niego nie dowiemy.
Czy wobec tego istnieje metoda, która byłaby w stanie choćby przybliżyć nas do odpowiedzi na postawione powyżej pytanie? W ostatnich latach coraz częściej podejmowane są wprawdzie próby rozwikłania tej piłkarskiej zagadki, ale z prawdopodobieństwem bliskim pewności można przyjąć, że całkowicie obiektywnego algorytmu wynaleźć się po prostu nie da. Piłka nożna, podobnie zresztą jak inne dyscypliny sportu, na każdym kroku wymyka się bowiem matematyce, a kolejne rankingi – choć niektóre z nich są rzeczywiście bardzo interesujące – zawsze będą zawierały w sobie mniejszy lub większy pierwiastek subiektywizmu.
W dalszej części artykułu spróbujemy jednak zestawić ze sobą najsilniejsze ligi świata, używając do tego wyłącznie konkretnych liczb. Żaden z poniższych wykresów nie powie nam wprawdzie, które rozgrywki są najmocniejsze, najciekawsze, czy najbardziej godne uwagi, ale zebrane w jednym miejscu statystyki na pewno pomogą nam w dokonaniu charakterystyki każdej z badanych lig. A mając do dyspozycji takie dane, jest już znacznie łatwiej dokonać (oczywiście i tak w pełni subiektywnego) wyboru. W zestawieniu braliśmy pod uwagę najwyższe klasy rozgrywkowe z pięciu krajów Europy (Niemcy, Francja, Anglia, Szwecja, Norwegia), a także rozgrywki o mistrzostwo USA, Japonii oraz Australii.
Mówi się, że gole to sól piłki nożnej, ale nie od dziś wiemy, że większa ilość strzelonych bramek wcale nie musi czynić meczu lepszym. W końcu bezbramkowy przecież finał MŚ 1999 wspominamy z wielkimi emocjami od wielu lat, a o meczu Szwajcaria – Ekwador z kanadyjskiego mundialu pamiętają chyba jedynie Fabienne Humm oraz Angie Ponce. Podobnie wygląda sprawa z Francją, gdzie wprawdzie strzela się dużo, ale najczęściej wyłącznie do jednej bramki, a emocjonować można się jedynie rozmiarami zwycięstwa papierowego faworyta. Na przeciwnym biegunie znajduje się amerykańska NWSL, w której do siatki rywalek trafia się niemal dwukrotnie rzadziej niż na przykład w Division 1, ale za to nikomu nie można dopisywać trzech punktów na długo przed pierwszym gwizdkiem. Stosunkowo niska średnia goli w USA jest także konsekwencją tego, że to właśnie w tej lidze oglądamy zdecydowanie najmniej kuriozalnych pomyłek bramkarek/obrończyń, które to mocno windują strzelecką statystykę w innych krajach.
Patrząc na ten wykres, chyba najszybciej można pojąć znaczenie przytaczanych wcześniej słów Lary Dickenmann. Drużyna z Lyonu to na krajowym podwórku absolutny hegemon, który w swojej lidze zwyczajnie nie ma z kim grać. Owszem, nawet w sytuacji absolutnej dominacji można stawiać sobie kolejne cele, ale pogoń za jeszcze jednym dwucyfrowym wynikiem, czy średnią sześciu goli na mecz nigdy nie zastąpi emocji przeżywanych po wydartym w ostatniej akcji meczu zwycięstwie. Przez chwilę mogło się wydawać, że przynajmniej PSG spróbuje rzucić wyzwanie ekipie z Lyonu, ale obecnie dystans między wspomnianymi drużynami znów zdaje się powiększać. W swojej lidze dużo i celnie strzelają ponadto piłkarki Lillestrøm, a najniższy stopień podium przypadł w naszym zestawieniu FC Rosengård. W tym miejscu trzeba jednak wyraźnie zaznaczyć, iż zawodniczki z Malmö w obecnym sezonie wykazują się ponadprzeciętną skutecznością; w latach 2013-2015 zdobywały bowiem mistrzowskie tytuły strzelając kolejno 2.50, 2.81 oraz 2.72 gola na mecz. Raz jeszcze od peletonu wyraźnie odstaje NWSL, a różnica dzieląca ligę amerykańską od pozostałych byłaby jeszcze większa gdyby mistrzem Niemiec został Wolfsburg (2.55), a w Anglii liderowała Chelsea (2.70).
Na temat Lyonu powiedzieliśmy już sporo, ale nawet wyłączając mecze z udziałem krajowego potentata, Division 1 trudno nazwać dobrze zbilansowaną ligą, co doskonale ilustruje ten (a także następny) wykres. We Francji zdecydowana większość ligowych spotkań to pojedynki drużyn znacznie różniących się potencjałem, a ich scenariusz – podobnie zresztą jak układ tabeli na koniec sezonu – jest stosunkowo łatwy do przewidzenia. Nie inaczej przedstawia się sytuacja w Norwegii, a także w Niemczech, choć być może dla niektórych obecność Bundesligi w tym miejscu rankingu jest na pierwszy rzut oka delikatnym zaskoczeniem. Co ciekawe, najwięcej meczów zakończonych podziałem punktów odbyło się w ostatnich miesiącach nie w USA, lecz w Anglii oraz w Szwecji. W obu wspomnianych europejskich ligach mniej więcej w co czwartym spotkaniu byliśmy świadkami remisu, co wskazuje na wyrównany poziom występujących w nich zespołów.
Ostatni wykres jest niejako dopenieniem poprzedniego i bierze pod lupę mecze zakończone zwycięstwem jednej z drużyn różnicą więcej niż trzech goli. Takich spotkań zdecydowanie najwięcej obejrzymy oczywiście we Francji, co tylko cementuje obraz Division 1 jako ligi, w której poza przyjęte ramy kluby wolą nie wychylać się nawet na milimetr. W pozostałych krajach stosunek jednostronnych widowisk do ogółu meczów kształtuje się na mniej więcej zbliżonym poziomie, ale znalazły się także trzy ligi, w których boiskowe pogromy trafiają się zdecydowanie rzadziej. Jedną z nich jest rzecz jasna NWSL, gdzie o poziom emocji dbają przede wszystkim władze, bardzo skutecznie uniemożliwiając którejkolwiek z drużyn zbudowanie klasycznej drużyny marzeń, a pozostałe to wciąż niedoceniana przez wielu ekstraklasa japońska, a także … Damallsvenskan. Nietrudno więc zauważyć, że spośród wszystkich czołowych lig europejskich, to właśnie w Szwecji oglądamy zdecydowanie najmniej meczów granych wyłącznie do jednej bramki. Ten trend utrzymuje się skądinąd już od trzech sezonów i to pomimo faktu, że dotychczas co roku mieliśmy w Damallsvenskan jednego zdecydowanego outsidera. Wyjątkowość i nieprzewidywalność szwedzkiej piłki najlepiej obrazują zresztą ubiegłoroczny skład ligowego podium, a mówiąc bardziej dokładnie – obecność na nim Piteå oraz Eskilstuny. To trochę tak, jakby w Niemczech medalowym łupem podzielili się Hoffenheim z Freiburgiem, a we Francji … nie, to już jednak zbyt duża abstrakcja.
* w przypadku lig grających systemem wiosna-jesień, do statystyk wliczono wszystkie mecze rozegrane do 24. lipca 2016 włącznie.
Jared Burzynski